Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/153

Ta strona została skorygowana.
IX.

Była ona u szczytu Awentyńskiego wzgórza, na którym, w pobliżu świątyni Janony, błyszczący kryształowemi oknami górnego piętra i otoczony śnieżną kolumnadą, stał dom pretora.
Nie bez trudności przebywała swą drogę, bo ciągnące ulicami, wesołe, wpółpijane gromady, wstrzymywały ją i zaczepiały grubijańskiemi gestami i słowy. Milczącéj jednak i śpiesznie usuwającéj się z drogi nikt nie uczynił nic złego. Młodziutka zresztą głowa jéj i zgrabna kibić okryte były przed skwarem i tłumem lnianą, białą oponą, jakiéj niekiedy używały judejskie kobiety. Trwogi zresztą nie czuła żadnéj. Myśl jéj czém inném zajętą była, niż niebezpieczeństwem, jakie-by ją zkądkolwiek spotkać mogło. W głowie jéj nieustannie szumiały wyrazy, które od wczesnego rana obijały się o jéj uszy: „Dokąd udać się po obronę i ratunek? Co czynić?“ Nikt nie wiedział, lecz ona wiedziała. Po obronę i ratunek szła do tych możnych, dobrych, mądrych... Alboż oni sami nie cierpią także? Ileż razy widziała bladość bólu i gniewu, oblewającą twarz pretora? Ileż razy z oczu Fanii na czoło małego syna, w jéj obecności, padały łzy! Muzoniusz, tak jakoś nieokreślenie, lecz tak dziwnie do Menochima podobny! A on? On także jest tam pewnie... Wstawi się za nią i za ludem... Zobaczy go! Jakto? ona zobaczy go? dziś! zaraz! O! słońce szczęścia, dobywające się z ponuréj nocy! Nie widziała go tak już dawno! Może znowu, jak dawniéj, cudny głos jego zaśpiewa w jéj uchu. Może, jak dawniéj, weźmie on ją za rękę i poprowadzi w zielone głębie ogrodu, lub od obrazu do obrazu, od posągu do posągu, iść z nią będzie, jak dobry anioł w promienném państwie sztuki. Piekło opuszczała, raj był przed nią. Drżała pod białą zasłoną, na któréj iskrzył się haft srebrny... Leciała, a za nią leciał, na skrzydle białéj zasłony, rój srebrnych iskier.