Przed drzwiami domu pretora stanęła. Niespodziewanie dla niéj, panowały tam ciżba i zgiełk. Kilkudziesięciu Numidów potężnych, czarnoskórych, przybranych w złote ozdoby, stało tam w posągowéj i ponuréj nieruchomości, na ramionach dźwigając lektyki, podobne do małych domów, wyzłoconych, w kość słoniową i szkarłaty zdobnych. Dokoła lektyk mnóztwo służby różnych stopni i przeznaczeń, w białych sukniach, wyszywanych złotem, skracało sobie czas próżniaczego oczekiwania gwarną rozmową i dorywczemi zabawami. Niektórzy z nich, na chodniku usiadłszy, grali w rzucanie monet, które na jednéj stronie przedstawiały głowę panującego Cezara, na drugiéj przód okrętu: „Głowa, czy okręt?“ rozlegały się wołania, i monety z metalicznym dźwiękiem padały na bazaltowe płyty chodnika. Inni, pośrodku ulicy, bawili się w odgadywanie zagadek i w ściganie zalotnemi żartami przechodzących kobiet. Przed drzwi poblizkiéj, wytwornie zbudowanéj oberży, wybiegła młoda i ładna Greczynka, w żółtéj sukni, czerwonym pasem wysoko przewiązanéj, i pomiędzy Jońskiemi kolumnami stanąwszy, odrzucając w tył gęstwinę orzechowych włosów, wabiła ku sobie cesarską służbę posągową pozą swą, rozkosznym uśmiechem i błyszczącą amforą, którą na dłoni do wysokości głowy swéj wznosiła.
Wszystkim wiadomo było, że białe, złotem wyszywane tuniki, stanowiły barwę cesarskiego dworu, któréj, prócz Cezara i synów jego, nikomu w Rzymie używać nie było wolno. Niedawno jeszcze rozpowiadano sobie o srogiéj obrazie, jaką zapłonął był Domicyan, gdy Salwidyenus, jeden z najmożniejszych wykwintnisiów czasu, a siostrzeniec jednego z poprzednich Cezarów, ośmielił się służbę swą przyodziać w strój podobny. Domicyan-to właśnie nawiedzał teraz dom Helwidyusza. Jego-to słynni z siły swéj Numidzi, jak czarne kolumny, podpierali lektyki, bogactwem kapiące; jego-to służba złotemi haftami strojów swych zalewała ulicę; jego liczna i strojna świta napełniała część wchodowego podwórza domu i połowę atrium, czyli pierwszéj od wejścia sali, któréj drzwi szerokie i ozdobne były w téj chwili na oścież rozwarte.
W téj chwili atrium przedstawiało obraz wspaniały i tłumny; przez kilka rzędów lekkich kolumnad, nad któremi w ciężkie festony podniesiono kwieciste kobierce, wzrok nurzać się mógł ztamtąd w szeregu komnat dalszych, w których światła i cienie krzyżowały się po kunsztownych sprzętach, mozaikowych posadzkach, malowaniami okrytych ścianach, długich szeregach posągowych wyobrażeń bohaterów i bogów. U końca perspektywy téj, długą, odkrytą galeryą biegł pełen kwiatów perystyl, zamknięty rzędem żółtych kolumn, które, jak słupy ogniste, gorzały w słońcu, na tle gęstéj zieleni ogrodu. Czworokątnym tylko otworem w dachu oświetloną, rozległą salę, noszącą nazwę atrium, napełniało półświatło. Pośrodku zbiornik wody stalową szybą błyszczał w wieńcu zieleni i igrać zdających się pośród niéj bronzowych amorów. Za nim, w głębi sali, na marmurowym ołtarzu płonęła zwolna
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/154
Ta strona została skorygowana.