Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

wiązka wonnego drzewa, a dokoła płomyków tych, chwiejących się i wydzielających pachnące dymy, stały różnéj wielkości posągi, wyobrażające bóztwa domowe, patronów i patronki przeróżnych spraw i uczuć rodzinnych. Dokoła domowego ołtarza tego, u stóp domowych bóztw, zasiadała w téj chwili rodzina i skupili się przyjaciele pretora. Było to grono dość liczne, pośród którego naprzód rzucała się w oczy posępna postać staréj Aryi, w czarnych zasłonach, na wysokiém krześle nieruchomo siedzącéj. Naprzeciw niéj Fania roztargnionym giestem pieściła krucze włosy, siedzącego u kolan jéj, małego syna. W pobliżu dwu tych kobiet, na tle brunatnych tog klientów domu, otoczony uczniami swymi, stał Muzoniusz; Artemidor ramieniem obejmował szyję sarkastycznie uśmiechającego się Juvenala; młodziutki Tacytus, z posępnie ściągniętemi brwiami, wpatrywał się w tłum, napełniający przeciwległą połowę sali, na który téż głębokiemi oczyma swemi smutnie spoglądał blady i cichy, tylko co z pęt niewolnictwa wyzwolony, Epiktet.
Przeciwległą połowę sali napełniał dwór Domicyana: dostojnicy wojskowi w błyszczących strojach, szambelani w dworskiéj barwie, senatorscy i szlacheccy synowie, z wypieszczonemi twarzami i utrefionemi włosy, woniejący, różnobarwni, do niewiast zalotnych podobni. Był tam, ponury zawsze i wojenne porażki swe względami młodego Cezara osłonić usiłujący, Cestyusz; był także, w wieńcu ze świeżych róż na głowie, ładny Stella, przy sposobności każdéj cytujący wiersze słynnych poetów; był jeszcze butny hulaka ów i wykwintniś, siostrzeniec Cezara Ottona, Salwidyenus, i ulubieniec Domicyana, Metius Karus, i wielu innych jeszcze ludzi, którzy napełniali Rzym rozgłosem uczt swych i orgii, zuchwalstwem zbytków i dziwactwem zniewieściałych strojów.
Stali tam oni w postawach rozmaitych: miękko chyląc zwieńczone głowy na jedwabiami okryte ramiona przyjaciół, leniwie wspierając się o kolumny, zamieniając się z sobą krótkiemi szepty i uśmiechy. Stella ukazywał Cestyuszowi białe swe palce, skarżąc się, że je okrył pierścieniami, zbyt ciężkiemi na dzień tak upalny; Salwidyenus, zmysłowe wargi przykładając do ucha młodego prefekta pretoryanów, z cynicznym błyskiem oczu wskazywał na stojącego za panem swym, ślicznego Greczynka, Heliasa; lecz prefekt pretoryanów nie mógł oderwać oczu od czarnéj postaci Aryi, budzącéj w nim widocznie przesądną trwogę, i jednemu z szambelanów zwierzał się po cichu, że wolał-by spotkać się z gromadą dzikich Kattów, niźli z widokiem tragicznéj téj niewiasty; na co odpowiadając, szambelan, chmurnie szeptał, że złe go dręczą przeczucia, gdyż, wychodząc dziś z domu, zawadził o próg stopą, z któréj spadł mu sandał. Większość zresztą ludzi tych nieruchomo stała, uważna na każdy ruch i giest pana swego; pośród wojskowych stal czasem dźwięknęła, albo przez otwór w dachu spuszczający się promień słońca zaświecił w bronzach pancerzy i pozłocił różane wieńce.