z różdżką pokoju przybyłeś tu, ale z biczem obelgi i groźby. Wyjdź!...
Zgiełk wybuchnął. Jedni z dworaków grozili, inni trwożnie szeptali, że Augurów zapytać trzeba, jaką wróżbą jest dla młodego Cezara dzisiejsze spotkanie się z tą ponurą, starą kobietą.
— Złe gieniusze obłąkały ją...
— Rozszczekała się, jak Hekuba, gdy, po utracie dzieci swych, przemieniła się w sukę!
— Wygląda tak, jakby dzisiejszéj nocy opuściła Hades!
Prefekt pretoryanów zadzwonił mieczem.
— Na Herkulesa! czyliż wystarczy krakanie jednéj baby, aby w nas strach zabobonny obudzić!
Wystarczało. W fałdach chlamidy swéj Domicyan drżał. Ile w drżeniu tém było gniewu, ile trwogi? Wiedzieli o tém ci, którzy znali go z blizka. Gwałtownikiem był i tchórzem. Drżąc jednak, zjadliwie śmiał się i rwącym się w piersi głosem zawołał:
— Żegnaj się ze światem, Pretorze, bo krótko już patrzeć na niego będziesz! Żegnaj się z Rzymem, Muzoniuszu, ty małpo Minerwy, bo jutro wygna cię z niego edykt Cezara! Żegnajcie mi na zawsze, opuszczeni przez bogów!
Jak rzeka wezbrana i hucząca, dwór cesarskiego syna, z panem swym na czele, wypływał z domu Pretora, gdy u wyjścia z wchodowego podwórca drogę mu zastąpiła gromada strojnych kobiet i mężczyzn. Wiodła ją woniejąca, żwawa, w kwiatach, haftach i klejnotach cała, Kaja Marcya. Za rękę trzymała młodziutkiego chłopca, z ładną, delikatną, znudzoną twarzą, ze złotą kulą, na cennym łańcuchu wiszącą u szyi. Oko w oko spotkawszy się z Domicyanem, wietrznica rzymska rozsypała do stóp cesarskiego syna pęk trzymanych w ręku krokusów i lilii, i sama z wytwornym wdziękiem na kwiatach przyklękając, a piękne oczy ku niebu wznosząc, zawołała:
— Dziękuję ci, o Junono, żeś w zamian złotego serca, z najpiękniejszym szmaragdem moim, które w świątyni złożyłam, prośby méj wysłuchała. Oddawna, słoneczny Domicyanie, pragnęłam spojrzéć z blizka na blask oblicza twego. Ujrzałam lektyki twoje przed drzwiami Pretora i bogowie natchnęli mię, abym dziś właśnie pragnienie swe ukoiła. Bądź uwielbiony, o nieśmiertelny! i zrządź mi łaskę, o którą błagać cię będę. Oto jest syn mój, Hortensyusz, dziecko, któremu jeszcze złotéj kuli z szyi nie zdjęto...
W orszaku ozwały się ciche chichoty.
— Któryż-to z czterech jéj mężów pozostawił jéj na pamiątkę Ganimedka tego?
— Co ona chce, aby z malcem tym uczynił bozki Domicyan?
— Ładną jest jeszcze i, na Wenerę, nie zląkłbym się jéj, gdyby mię spotkała w miejscu ustronném...
Kaja nie słyszała nic. Cała dusza jéj zebrała się w jéj oczy i tonęła
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/162
Ta strona została skorygowana.