w twarzy cesarskiego syna, którą hołd otrzymany uspokoił i rozpogodził. Z ruchami wytwornego światowca, podniósł on z klęczek ładną kobietę i opiekuńczym giestem oparł dłoń na ramieniu niedorosłego jéj syna.
— Z Hortensyusza mego, bozki Cezarze, uczyń sobie sługę i niewolnika! — ze łzami zachwytu w oczach wołała Kaja; — niech ci on wino do czar nalewa i zapala ogień na ołtarzu twych bóztw domowych. Poświęcam go na twym ołtarzu...
Coraz więcéj promieniejący, do błogich uśmiechów dymem pochlebstwa i pięknemi oczyma Kai łechtany, Domicyan przestąpił dróg podwórza, giestem skromnego eleganta zaprosiwszy wprzód Kaję, aby szła za nim.
Odeszli. Za plecami zamykających orszak szambelanów i paziów Ostyaryusz zamknął drzwi domu, z za których długo jeszcze dochodził, płynący ulicą, do odlatującego wichru podobny, tentent i gwar.
Dom Pretora zaległa cisza. Arya, wsparta na ramieniu Fanii, opuszczała atrium, zbielałemi usty szepcąc zwrótkę ciemnego poematu swego:
— Zawsze to samo! Zawsze to samo!
Klienci i przyjaciele domu, pomiędzy drzewami podwórza rozsypani, z cicha i smutnie gwarzyli z sobą; gromadka młodych ludzi, w różnobarwnych tunikach, u jednéj ze ścian sali zasiadłszy, z przelotnemi uśmiechami na twarzach słuchała płynnéj, przyciszonéj mowy Juvenalisa, który, z sarkastycznemi usty i tragicznym płomykiem w oczach, puszczał wodze satyrycznemu natchnieniu, i w słowach, z których wiały gorycz i groza, wyśmiewał Domicyana, dworaków, płoche kobiety i bezmyślną tłuszczę.
Helwidyusz zbliżył się do Muzoniusza. Widać było, jak drżenia przebiegały ciało jego hartowne i silne.
— Mistrzu, — rzekł, — jeżeli w kajdanach wolnym jeszcze jestem, winienem to nauce stoików. Wiek cały upłynął, odkąd, wśród niesłychanych nieszczęść i ucisków, wy jesteście doradzcami i pocieszycielami prawych i niepodległych. Według wskazań waszych żyjemy; umieramy, przez was pocieszani. Dziś, Muzoniuszu, zobaczyłem z blizka czarną godzinę moję. Mam na ziemi ukochania wielkie, które wkrótce opuścić mi przyjdzie. Ojczyzna... przyjaciele, małżonka... dziecię... O, mistrzu! dusza moja zakłócona! Weź ją i ukołysz duchem filozofii, aby spokój mędrca i wytrwanie obywatela zachować mogła!
Na siwéj rzęsie Muzoniusza błysnęła łza, lecz postawa jego spokojną była i cichy blask okrywał zbrużdżone czoło.
— Dla tego, że ludzkie uczucia w uroczystéj chwili kołacą ci w piersi, — odrzekł, — nie trwóż się o spokój i wytrwanie swoje. Dusza silna nie ma być przeto zimną i nieczułą. Stoicyzm nie nakazuje ci obojętności; nakazuje ci on tylko zwycięztwo cnoty nad bólem i trwogą. Łabędzie, Helwidyuszu, śpiewając, umierają; nie wesołą przecież, lecz uroczystą strofą, śmiertelna pieśń ich płynie ku słońcu...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/163
Ta strona została skorygowana.