Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

— Głupiś, jak pusta amfora! — powtórzył Sylwiusz i, korzystając z pomysłu przyjaciela, wskazujący palec ku obłokom wyciągnął.
— Stado słoni! — krzyknął, — niech mię bogowie opuszczą, jeśli to nie jest stado słoni. Będzie nam dobrze, Kwiryci, jak bestye te na głowy nasze hrymną! Jeżeli ślepymi nie jesteście, widzicie sami, z któréj strony one lecą. Ze Wschodu lecą! przeklęty Wschód! przeklęci przybysze ze Wschodu, którzy gniew bogów na nas ściągają!
Ścisk zwiększał spiekę i potęgował wrażenia. Tu i owdzie opowiadano dziwne wypadki, świeżo zaszłe, a najwyraźniéj zwiastujące zbliżanie się wielkich klęsk. Wszyscy słyszeli, a teraz opowiadali o tém, jako, niedawno temu, w Apulii urodziło się cielę z głową u lędźwi. W Arretium spadł deszcz kamieni. Straszniejszém jeszcze zjawiskiem bogowie nawiedzili Samnium. Spadł tam deszcz także, ale z poszarpanych kawałów mięsa. W Etruryi sześciomiesięczne dziecko zawołało u łona matki: biada! W Apulii dwie gorejące pochodnie, w biały dzień, przeleciały nad łanem i żniwiarzami.
Pedanus, żołnierz zasłużony i nieporównanego na wojnie męztwa, w téj chwili pobladły i ze zmąconym wzrokiem, donośnie zawołał:
— W rodzinném mojem Bruttium podobno babie jakiéjś kłosy pszeniczne wyrosły z nosa...
Cud ten, przez Pedanusa ogłoszony, śmiechu nie obudził. Dziś z rana jeszcze, najłatwowierniejsi nawet śmieli-by się z tego pewno; ale teraz, jedni nie byli już zdolni wątpić o czémkolwiek, inni, mniéj liczni, wątpliwości objawiać nie śmieli. Nikt zresztą nie wątpił o prawdziwości słów Pudensa, któremu nocy dzisiejszéj ukazał się we śnie siostrzeniec jego, Priskus, i z płaczem wyrzucał niepomszczoną śmierć swoję. Pudensowi istotnie śnić się to musiało, bo, rozpowiadając o tém, usta krzywił żałośnie, a w oczach mu pałała wściekła żądza pomsty.
Lecz straszniejszemi nad wszystkie cuda i sny były wywoływane wciąż wspomnienia wydarzeń rzeczywistych a niedawnych. Niedawno, bo u końca panowania Nerona, bogowie nawiedzili Rzym burzą, przedtém niewidzianą. W okolicach Rzymu szalała trąba powietrzna, niszcząc domy, zboża, winnice i lasy. Ziemia zatrzęsła się, morze wystąpiło z łożyska swego i wzburzonemi bałwanami zrywało i unosiło wszystko, co znalazło się na ich drodze. W Rzymie samym pioruny strzaskały mnóztwo posągów i zabiły mnóztwo ludzi. Tybr rozlał i rzucił na miasto ogromną ilość syczących i zjadliwych gadów...
Był to zapewne skutek wichru, który zadął znowu, ale na wszystkich głowach zjeżyły się włosy. Pomimo spieki, zimny pot zraszał wiele skroni. W dali, w dali, płynąć poczęły dźwięki chóralnéj, przeciągłéj pieśni. Co to było? W stronie, z któréj zazwyczaj przybywały z Ostyi ładowne statki, po warczących i białą pianą poplamionych falach Tybru, pod czarną chmurą, płynęła ciężka, duża galera. Wzdęty jéj żagiel, nakształt skrzydlatego skie-