Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

letu, sunął po szaréj przestrzeni; brzegi jéj we dwa rzędy obsiadali ludzie, których wiosła z rytmicznym pluskiem opadały na wodę. Wioślarze, zbliżając się do portu, śpiewali, a przewlekła pieśń ich bezbrzeżną melancholią płynęła w burzliwéj ciszy. Zagłuszył ją wnet i pochłonął daleki jeszcze turkot piérwszego grzmotu.
Pośrodku niebieskiego sklepienia, wązki tylko pas błękitu widzialnym pozostał; zresztą, zagasłe już, czarne i rude chmury, ujmować zdawały się świat w dwie olbrzymie skorupy, które wkrótce zewrzeć się z sobą miały. Jedna z nich powitała drugą dalekim jeszcze grzmotem. Błyskawicy nie widział nikt. Ktoś, wieszczek jakiś, krzyknął, że nie był to wcale grzmot, ale odgłos bębnów, które na ścianach świątyni Marsa, jak to nieraz już bywało, same przez się zahuczały, wróżąc tém klęskę. Tłumy, zalegające wybrzeże Tybru, szalały. Pobladłe usta, bezprzestannie, namiętnie, dopytywały się o możliwą przyczynę wyraźnego gniewu bogów. Szczękające zęby i szeroko otwarte oczy rzucały na twarze ludzkie wyraz źwierzęcy. Ażeby nie zostać zmiażdżonymi, zapragnęli zmiażdżyć kogoś. Kogo?
W gromadach tych, kto i pod wpływem jakich pobudek, czy uczuć, zagadał o morderstwach? Tonem recytatywa, donośnie rozlegającego się wśród chwilowéj ciszy, basowy głos jakiś prawił:
— W Cezarei wymordowano ich 20,000... W Antyochii, Grecy i Syryjczycy, wszystkie ich domy zamienili w perzynę. W Egipcie, z rozkazu Cezara, świątynią ich, na wzór jerozolimskiéj zbudowaną, zniesiono ze szczętem.
Na punkcie innym, ktoś, zdyszanym i od strachu czy wściekłości krztuszącym się głosem, podjął:
— Śmieli oni odgrażać się, że w czasie igrzysk spalą amfiteatr, z czterdziestu tysiącami widzów. W Alexandryi to było. Świadków postawić mogę.
Sylwiusz zaczął:
— Gdybyśmy na wzór Cezarei i Antyochii...
A ktoś inny podchwycił:
— Chóry niepokalanych dziewic, śpiewając święte hymny, wodą poświęconą skrapiały-by Rzym...
— Skoro czci nie oddają ani Cezarowi, ani bogom... komuż więc?
— Duchom podziemnym...
— Pryskusie mój! niechaj w téj chwili głowa Gorgony w kamień mię zamieni, jeżeli dziś śmierci twéj nie pomszczę...
Wszyscy razem mówili, podniecając się wzajem, modląc się i złorzecząc zarazem...
Czy to, tak strasznie szumiące w téj chwili, wybrzeże Tybru, zalaném było samemi tylko podłemi i okrutnemi duszami? Jak tkliwie jednak i mocno mężowie, bledzi sami, cisnęli tam do piersi przerażone małżonki i drżące córki, które z kolei wyciągały ramiona ku ukochanym swym,