sukniach i z błyszczącemi tyarami na głowach, wydymając policzki, dmuchały we flety, albo, podnosząc nagie ramiona, klekotały metalowemi sistrami (rodzaj kastanietów). Silas, w czerwonawéj bluzie, dokoła flecistek tańczący, podobnym był z dala do rudego kozła; bezzębna Charopia, z chustą opadłą na plecy a siwemi włosami na wyżółkłéj twarzy, skakała także, z czerwonéj czary rozlewając wino. Za nimi cisnęło się mnóztwo rozhukanych postaci: ręce klaskały, głowy, w zwiędłą zieleń przybrane, kołysały się w pijanym szale. Taberna meritoria wyrzucała na świat napełniającą ją zwykle pianę. Tu już nie lękano się burzy, ani myślano o bogach; czułych nawoływań rodzinnych, ani nawet przesądnych modlitw, nie było na ustach żadnych.
Tłum, zbiegający z mostu, i zgraja, wybuchająca z oberży, spotkały się i zmieszały z sobą. Wściekłe krzyki zjednoczyły się z rykami śmiechów i przeszywającemi tonami fletów. Dzielnicę, mrowiącą się u stóp Janikulskiego wzgórza, pokryły naraz dwie ludności: jedna ruchomą i burzącą lawą opłynęła uliczki i rynki; druga, z jękami kobiet, płaczem dzieci i ramionami wyciągającemi się ku niebu, okryła płaskie dachy.
Co tam działo się, w téj nawałnicy ludzkiéj? Czy i jak bronili się napastowani? Z czyich piersi wybuchały jęki te przeszywające, przekleństwa straszne, śmiechy, zmieszane z łkaniami, które tam utworzyły zgiełk wielojęzykowy, zagłuszający szum wichru i rzeki? Co oznaczały, wpadające w zgiełk ten, stuki, brzęki, trzaski? Jakie hasła roznosiły przenikliwe tony fletów, które od chwili do chwili, jak strzały świszczące, zgiełk przeszywały? Wszystko to tajemnicą nieprzeniknioną pokrywał niezmierny, na ciasnych przestrzeniach wirujący odmęt ciał i głosów ludzkich, i zmrok coraz gęstszy, zaciągany nad światem przez dwie olbrzymie, czarne skorupy chmur.
Na jednym szczególniéj z rynków, tym właśnie, gdzie stały domy Sary i Goryasza, toczyły się najzaciętsze napady i walki. Sylwiusz z haftarzami i Wentury z perfumiarzami swymi, czynili zadość nakipiałym w nich oddawna gniewom i zawiściom; we wnętrzach domów rozlegały się trzaski łamanych skrzyń i brzęki rozbijanych naczyń. Z jednéj strony, szmaty materyi, ciężkich od okrywających je haftów, spadały na głowy i oplątywały stopy ludzi; z innéj, rozlane wonności napełniały powietrze zaduchem ostrym i odurzającym. Pedanus i Pudens, z gromadą ludzi różnego stanu, szukali tam także człowieka, nad którym pomścić się rozkazywały im cienie zabitego na wojnie Pryskusa. Gromada Syryjczyków, od bandy swéj oderwana, ciągnęła ku poblizkiéj oberży krzyczącą i wydzierającą się im Miryam, najmłodszą córkę Sary. Za nimi, przysadzista i otyła Sara, zapominając o pustoszoném domowstwie swém, jak ciężki ptak z rozpostartemi skrzydłami, leciała, krzycząc. Kilku młodych ludzi, pośród których rzymskim ubiorem swym wyróżniał się Justus, walczyło przed domem Goryasza. Jeden z nich upadł; porwał go i w ramionach, rozszalały rozpaczą, unosił Goryasz, ten łagodny Hillelista, który teraz, z oczyma, świecącemi jak u wilka, krzyczał:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/178
Ta strona została skorygowana.