Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

— Społeczność ludzka trwa tylko przez sprawiedliwość, zginęła-by, jeżeli-by jéj członkowie nastawali wzajem na życie swe i zdrowie...
Otaczający zaczynali bawić się na dobre.
— Słuchajmy go! — wołano, — niech papla...
Wentury cienkim swym głosem prawił:
— W głowach własnych dosyć mądrości mamy. Co nam przyjdzie z przywidzeń chorego twego mózgu?
Członek szewckiego collegium, wypadkiem pomiędzy haftarzy zaplątany, przybliżył się do filozofa i, ręce za plecy zakładając, a wzrok ku twarzy jego podnosząc, z dumą zadowolonego z siebie szewca przemówił:
— Dlaczego, Muzoninszu, taki blady jesteś i pomarszczony? Widać po tobie, że fortuna wyciąć ci musiała nie jeden tęgi policzek. Nacóż więc przydały ci się uczone twe wywody?
— Przydały mu się one na to, — odpowiedział ktoś inny — aby ujmował się za cudzoziemcami, obrzydłymi Cezarowi i bogom...
Muzoniusz odpowiedział:
— Nie rozumiecie mię i drwicie ze mnie, ja jednak mówić nie przestanę.
Podniósł głos:
— Jaką jest natura człowieka? Czy każe mu ona dobrze czynić, a gdy nic już innego nie może, dobrze życzyć...
Z tłumu, wybuchającego śmiechem, młody człowiek ze wschodniemi rysy, a w rzymskiém ubraniu, donośnie zawołał:
— Nie taką jest, Muzoniuszu, natura ludzka, nie taką jest ona, jak mniemasz, i w tém omyłka twoja! Mędrca z tłuszczą dzielą przepaści, których nie zapełnią wieki!
Muzoniusz, usiłując wzrokiem przebić zmrok i tłum, odpowiedział:
— Usłyszałem duszę, która myśli! Kimkolwiek jesteś, wiész, że stoik nie cofa się przed pośmiewiskiem tłuszczy, ani groźbami możnych. Nie rozkazuję mieczem i nie bałamucę cudami. Dziś więc nie zrządzę nic. Ale przyszłość — moja. Przy zasadach stoję.
— Stój sobie, stój! — wołano; — nie ujmie nam to z garnka ani jednego ziarnka fasoli. Sam sobie wrogiem jesteś, bo słychać jakoś, że lada dzień Cezar z Rzymu cię wygna. A może zarzucą ci sznur na szyję i do więzienia pociągną... Cóż ci pomogą wtedy twoje zasady?
Pedanus wystąpił z tłumu. Z rubasznym więcéj, niż złośliwym, śmiechem na twarzy, olbrzymie pięści swe ukazywał.
— Kto z nas silniejszy, filozofie! kto z nas silniejszy? Mądrym jesteś, a ja cię przecież jednym pstryczkiem z nóg zwalę. Nie potrzebuję mądrości twojéj, wolę swoję siłę.
Trefniś jakiś zawołał:
— Filozofie! kto z nas więcéj śmiał się w życiu? ty, czy ja?