Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

— Nienawiść tajona sroższą jest, niż jawna. Nadejdzie kiedyś godzina Silasa!
W południe, Menochim na baryerze swéj siadając, jadał chleb, przysypany cebulą, i popijał go wodą, zaprawioną octem; czytywał, pisał, dumał, w milczeniu znosił obelgi i żarty przechodniów, w milczeniu dźwigał ciężar naigrawań się i groźb Syryjczyka. W zmieszanym chaosie ścian i dachów Rzymu, z łatwością rozpoznać mógł miejsce, gdzie wznosił się pałac Agryppy, będący zarazem mieszkaniem Józefa Flawiusza, który go do boku swego zapraszał. Nigdy, kierując się ku miejscu temu, oko jego nie zaszło żalem ni zazdrością. Często natomiast płonęło ono oburzeniem. Często także plecy jego garbiły się tak bardzo, jakby spoczywał na nich ciężar ogromny. Drżącemi usty powtarzał wtedy imię Jonatana, rycerza, tułacza, skazańca...
Ale, na wszystkie te udręczenia swoje, posiadał on widać tajemniczy jakiś, kojący balsam. Codziennie, gdy ognista tarcza słoneczna kryła się za purpurowy skraj widnokręgu, blaski wielkiego miasta gasły i gwary jego milkły, gdy z szafirów niebieskich spływały na ciche pola przezroczyste woale zmroku, a w głębi gaju coraz wyraźniéj i srebrniéj dzwoniły wody strumienia; Menochim opierał twarz na dłoni i, ze wzrokiem błądzącym wysoko, z rytmicznie i powoli kołyszącą się postacią, zapadał w niemą, pogodną zadumę. Być może, iż wtedy zmartwychwstawał w nim Hillelista, człowiek z gołębiém sercem, brzydzącém się niezgodą, krwią i przekleństwy. Twarz jego uspakajała się, usta traciły zbolały swój zarys, w źrenicach gasła namiętność. Cicho, przeciągle śpiewał pieśń nadziei:
„Jako chmura przechodząca, minie niezbożnik; sprawiedliwy, jako fundament wieczny”...
„Ścieżka sprawiedliwych, jako pas światła, ściele się w górę, ku dniowi tryumfu”...
„Oczekiwanie... nieszczęśliwych wesele. Czekaj, narodzie mój, dnia sprawiedliwości!”
Wyraz cichéj radości twarz jego oblewał, gdy, patrząc w niebo, mówił:
— Ty, którego imienia nie umieją wymówić usta moje, dziękuję Ci, żeś i na mnie spuścił chłostę, którą braci moich dotknąłeś, bo stokroć i tysiąckroć lepiéj jest cierpiéć z pognębionymi, niżeli zażywać rozkoszy z pognębicielami...
Wstawał, księgę swą, wyjętą z ukrycia, starannie krył w fałdach sukni, i ścieżką, usłaną bazaltem, a wysadzaną bukszpanami, spokojnie, z wyprostowanym grzbietem i nawet z jakąś niby dumą w podniesionéj głowie, dążyć zaczynał ku dzielnicy miasta, noszącéj nazwę: Transtiberim, czyli Zatybrze.
Transtiberim była to XIV-ta dzielnica Rzymu, zamykająca w sobie dwa wzgórza: Janikulskie i Watykańskie. Z przeciwległéj strony Tybru, na siedmiu pierwotnych, kolebką jéj niejako będących, pagórkach, zgromadzały się wszystkie świętości, blaski i potęgi wielkiéj stolicy; tu znowu, rozległe publi-