Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

rumieńca, ze spływającym na policzki cieniem długich rzęs, z rozkosznym wpółuśmiechem na trochę rozwartych ustach. Nagle usłyszała wyrazy, kobiecym przyjaznym głosem wymówione.
— Chodź do domu mego; pokażę cię matce mojéj i przyjaciołom naszym, i musisz mi opowiedziéć historyą swoję...
— Mówiłem ci, Mirtalo, że osobliwości wszelkie są dziś namiętnością Rzymian, a ty osobliwością jesteś!... — Ze śmiechem zawołał Artemidor.
I zwracając się do Fanii, dodał:
— Czy pozwolisz, Domina, abym dziś był gościem twoim?
— Nie możesz wątpić o mojéj dla ciebie przyjaźni, a mąż mój, który wkrótce z Bazyliki powróci, i Muzoniusz, który dziś właśnie odwiedzić nas przyrzekł, zobaczą cię z radością.
Mały chłopak bawił się nieopodal z malutkim, ładnym pieskiem, towarzyszącym kobiecie jakiéjś, która, zatrzymawszy się w portyku, kupowała perfumy od starego przekupnia żyda. Fania przywołała syna i, zwracając się znowu do Mirtali, powtórzyła:
— Pójdź za mną...
Mirtala podniosła powieki i spotkała się z oczyma Fanii, których głęboką czarność łagodził wyraz spojrzenia. Łagodnie i łaskawie, nadewszystko jednak ciekawie, patrzała ona na żydowską dziewczynę, która pobladła nagle i nawet cofnęła się o kroków parę. Wejść do wnętrza jednego z domów tych, na które tyle razy z zachwytem patrzała, o których mieszkańcach śniła zawsze mnóztwo cudownych rzeczy, było-by dla niéj radością niezmierną. Przytém usłyszała, że będzie tam Muzoniusz... zobaczy więc i usłyszy z blizka męża tego... Ale wszakże to był dom Edomitów! Przestąpić próg domu tych, którym złorzeczyli jéj bracia, czy wolno jéj było? Cóż-by powiedział na to Menochim? co-by powiedziała Sara, któréj syn najstarszy zginął niedawno na wojnie, z Edomitam wiedzionéj? Co-by powiedział mąż Sary, ponury Symeon, którego brwi najeżone, twarde, zbiegały się nienawistnie na samo imię Rzymianina? Co-by powiedział na to Jonatan... gdyby powrócił i dowiedział się, że narzeczona jego nawiedza domy tych, z którymi on tak krwawo w murach oblężonéj Jerozolimy walczył, od których mściwéj dłoni uciekając, tułał się teraz po Afrykańskich pustyniach, jak źwierz tropiony? Blada, wahająca się, przez dwa sprzeczne uczucia rozdzierana, podniosła oczy pełne łez i już wymówić miała: „Nie pójdę za tobą, pani!”; gdy Artemidor dotknął z lekka jéj ręki i wpół wesoło, wpół poważnie rzekł:
— Chodź! nie lękaj się! Ludźmi jesteśmy i życzliwymi dla wszystkiego, co ludzkie, zkądkolwiek pochodzi.
Zapomniała o wszystkiém. Transtiberim, Menochim, Sara, Symeon, Jonatan, przestali istnieć dla niéj. Nietylko posłuszna, ale rozpromieniona, odzyskując żywe i zgrabne swe ruchy, poszła za Fanią i Artemidorem. Z rozmowy ich dowiedziała się wkrótce, że znaléźć się ma w domu Pretora