Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

tego na lwich łapach a dźwigającego srebrną, rzeźbioną czaszę, pełną owoców, i czary napełnione winem, rozcieńczoném wodą i osłodzoném wonnym attyckim miodem, ludzie ci skupiali się w ciasne, poufne, przyjacielskie koło. Najpoważniejsze i najwygodniejsze siedzenie, bo krzesło poręczowe, katedrą zwane, z purpurowém obiciem, z poręczą misternie rzeźbioną, i wysokim, miękkim podnóżkiem, zajmowała matka Fanii, Arya, kobieta stara już, małomówna, z twarzą delikatną i białą, jak listek lilii, w mnóztwo zmarszczek zmiętą, a osłonioną cieniem długiéj zasłony, któréj lekkie, czarne zwoje owijały jéj fałdzistą suknią. Była to postać surowa, zamknięta w sobie, i nietylko żałobne jéj suknie, lecz blade, milczące wargi i wyraz oczu, głęboko zapadłych pod brwią jeszcze czarną, przywodziły koniecznie na myśl jakieś boleśne tragedye, których ona jedną z aktorek być musiała.
I nie mylił-by się ten, kto-by domysł ten stworzył. Od dnia, w którym pod Filippami ostatnie republikańskie zastępy uległy przed geniuszem i szczęściem następcy piérwszego Cezara, nieprzerwane pasmo spisków, buntów, krwi i żałoby przerzynało panowanie dziewięciu następnych jedynowładzców. Zazwyczaj nie dla wszystkich dusz ludzkich fakt spełniony niezłomnym rozkazem być może. Są takie, które, dla przyczyn różnych z nim pogodzone, czynią z niego sobie skarbnicę uciech, potęgi i bezpieczeństwa, i takie, które, wbrew konieczności żelaznéj i bezsilności własnéj, powściągnąć nie mogą, a często i nie chcą, przejmujących je dreszczów gniewu i oporu. Tak bywać musiało od piérwszego zarania ludzkiéj myśli; tak było przez ciąg całego stulecia i w Rzymie Cesarskim, wzniesionym na gruzach staro-rzymskiéj, burzliwéj i wybujałéj, lecz twórczéj, potężnéj i długowiekowéj wolności.
Do tych opornych, niepohamowanemi czołami w straszny niezłomnością swą fakt dziejowy uderzających, należał ojciec Aryi, Petus Sesina, i mąż jéj, Trazeusz. Piérwszy, na rozkaz Cezara Klaudyusza, drugi z woli Nerona, przedwczesną i okropną śmiercią zginęli. Należała téż do nich i matka jéj, imieniem także Arya, która, małżonka swego przeżyć nie chcąc, dobrowolną śmiercią swą męczeński zgon jego uprzedziła. Należeli do nich liczni krewni i przyjaciele jéj i jéj rodu, mężowie i niewiasty o najprzedniejszych w Rzymie umysłach i charakterach, a którzy teraz, jak widma skrwawione i dumne, błądzili już tylko w krainie jéj wspomnień.
Cóż więc dziwnego, że kobieta, z któréj losów dziejopisarze układali posępne obrazy, a wieszcze czerpali wrzące i bohaterskie natchnienia, wyglądała tak, jakby sama wypadkiem tylko z krainy cieniów pośród śmiertelnych wyrzuconą została.
U stóp jéj, o kolana jéj wsparty, rumianą twarz swą ku niéj podnosząc, siadywał mały Helwidyusz, a szczebiot jego, którym opowiadał babce przeróżne dziecięce swe przygody i wrażenia, mieszał się z ożywionemi głosami Fanii i Muzoniusza.
Z za krzesła i białéj sukni Fanii wysuwała się młodziutka dziewczęca