Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

obcymi wymawiać go nie można, i przelękniona tém, co uczyniła, zaczęła prędko, prędko, znowu o przybranym ojcu swoim mówić. Dawniéj zdrowym on był, silnym, i często nawet wesołym. Oczy jego świeciły pogodą i pobłażliwością, a mowa była łagodną i żartobliwą. Ale teraz wcale już jest inaczéj. Biedny Menochim wychudł i zgarbił się, policzki jego zżółkły i okryły się zmarszczkami, głos ma czasem jękliwy, a czasem surowy, i takie smutne, ponure spójrzenie. Zmienił się bardzo, czarnych myśli pełną stała się głowa jego i gniew w sercu mu osiadł. Gniewa się teraz często, wyrzeka, złorzeczy...
I jéj oczy także zaszły łzami. Zgromadzone w perystylu kółko ludzi z uwagą słuchało dziejów Menochima, opowiadanych przez przybrane dziecię jego. Ogarniające głowę żydówki, spójrzenie Fanii, mniéj wyniosłém a bardziéj życzliwém się stało; z ponsowych ust Artemidora znikał wesoły uśmiech, Arya nawet podnosiła zżółkłe, ciężkie powieki, i pod czarnemi brwiami surowe jéj źrenice zapalały się błyskiem niemego współczucia; Muzoniusz zaś zapytywał:
— Czy nie odgaduję przyczyny, która ugięła zdrowie ciała i goryczą zaprawiła duszę Judejczyka tego? Wszakże, dzieweczko, zmienił się on w ten sposób po téj straszliwéj wojnie, w któréj zburzono stolicę i świątynią waszę?
— Tak, panie! — z cicha odpowiedziała Mirtala, i twarz ukrywszy w dłonie, rzewnie płakać zaczęła. Płacząc, po kilka razy podnosiła się z podnóżka, który jéj za siedzenie służył, jakby poskoczyć, odejść, uciec ztąd pragnęła. Nie odchodziła jednak, nie uciekała. W piersi jéj pół-dziecięcéj toczyła się walka. Opowiadając o Menochimie, przypomniała sobie wszystko, wszystko, i to także, że tu być nie powinna. A jednak przykuwała ją tu paląca ciekawość pojętnego jéj umysłu, przykuwał czarem niezmożonym dźwięczny głos Artemidora, który, do Muzoniusza zwrócony, z głębszém i smutniejszém, niż zwykle, spójrzeniem, zapytywał:
— Mistrzu! jakże się to dziać może, że zawsze i wiecznie radość i tryumf jednych boleścią jest i uniżeniem innych? Drobném jeszcze dziecięciem będąc, słyszałem Senekę, gdy mówił: „Człowiek dla człowieka winien być rzeczą świętą”. Nie są-ż ludźmi Judejczycy ci, którym wodzowie nasi spustoszyli i odebrali ojczyznę? Nie jest-że człowiekiem Menochim ten, którego dusza napełniła się goryczą od naszéj radości?
— Powiedziałeś, Artemidorze! — z większém, niż zwykle, ożywieniem potwierdzała Fania. — Judejczyk ten jest człowiekiem cnotliwym.
Nagle blade i zawsze milczące wargi Aryi otworzyły się, i głos głęboki, stłumiony, wychodzący widocznie z piersi, o którą straszne uderzały ciosy, wymówił:
— Oddawna, oddawna ten sam gniew i ta sama boleść są w sercach naszych!...
Słowa te, tajemnicze dla każdego obcego ucha, zrozumianemi tu jednak