Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

mi senatorskiemi szlakami i uwydatniającéj w pełni silne i harmoniejne kształty jego ciała, przykładał on do ust czarę z chłodzącym napojem i zupełnie już wypogodzonym wzrokiem wodził po twarzach tych, których kochał. Wkrótce jednak zasępił się znowu i brwi ściągnął groźnie, gdy, na pytanie Muzoniusza odpowiadając, mówić zaczął o słynnym procesie Herasa. Cóż uczynił mąż ten, Stoik, oddawna trzymający się z dala od zgiełku i blasku stolicy i dworu, a którego głowa przed niewielu tygodniami spadła pod ostrzem topora, na placu publicznym, będącym miejscem tracenia złoczyńców? Heras złoczyńca! Nie, był to najcnotliwszy z ludzi, i tylko filozofia Stoików, którą wyznawał, powściągnąć nie mogła porywczości jego, a oddalenie od świata zmieniło ją w prawdomówność, nieznającą granic. Uniósł się. Publicznie, w cyrku, patrząc na Berenikę, jak, okryta drogiemi klejnoty, miękko spuszczała głowę na ramię Tytusa, zawołał do syna Cezara, że lud Rzymski szanuje jeszcze cnoty rodzinne i że widok miłostek jego duszę mu zaraża.
Słowom jego odpowiedziały w wielu miejscach cyrku huczne oklaski, ale niebawem głowa Herasa rozłączyła się z jego ciałem, a mienie jego Wespazyan oddał pod zarząd Procuratora a rationibus, czyli ministra skarbu.
— Sam doradziłem dzieciom Herasa, — mówił Helwidyusz, — aby wytoczyły proces o poojcowską spuściznę, a zanim strony przed senatem staną, Pretor rozstrzyga. Wczoraj mówili ze mną posłowie Wespazyana, którego łakomstwo lęka się zdobycz tę utracić... Dziś w Bazylice, Marek Regulus, ten zausznik i rzecznik Nerona, przez trzy obroty wodnego zegara jadowitą ślinę swą spluwał na pamięć Herasa, a Pliniusz Secundus, młodzieniec, godny wielkiego stryja swego, stawał w obronie jego dzieci...
Umilkł na chwilę Helwidyusz i otarł kroplę potu, która spływała mu po śniadém czole.
— Mów daléj, — szepnęła Fania.
— Mów prędzéj, — zawołał Muzoniusz.
— Dzieciom Herasa słuszność przyznałem, — dokończył Pretor.
Fania zbladła, niemniéj przecież głowę podniosła.
— Dobrześ uczynił! — zawołała. — Ale — dodała ciszéj, — jedna to więcéj kropla, dolana do czary uraz Wespazyana.
Ogniste oko Muzoniusza zaszło wilgocią, a ściśnięte wargi Aryi drgnęły i wyszeptały:
— Zawsze to samo! zawsze to samo!
Innym razem, wnet po przybyciu Pretora, do perystylu wbiegła kobieta, niezbyt młoda już, wystrojona, z przyprawionemi rudemi włosy, z twarzą wysmarowaną maściami, z suknią ozdobioną różami sztucznemi, lecz które wybornie naśladowały prawdziwe, nietylko barwą, ale i wonią. Była to Caja Marcya, krewna Fanii, jedna z tych kobiet, jakich mnóztwo znajdowało się w Rzymie, a które, po przejściu burzliwéj i miłostkami zajętéj młodości, sta-