źniła się. Długo, odpowiadając na pytania, które jéj zadawał, rozmawiała z malarzem. Powoli, ośmielona, opowiedziała mu dzieciństwo swe, spędzone na płaskim dachu małego domku Menochima i na śmietniskach wązkiéj uliczki, wraz z przybranym bratem swym, Jonatanem, który był taki dobry dla niéj i łagodny, bardzo ją kochał, a potém, nagle, poszedł bronić Jerozolimy i... już nie wrócił. Opowiedziała ciche i długie dumania swe u stóp Gaju Egeryi, gdy tam codzienną żywność przynosiła przybranemu ojcu; a potém zachwyty swe nad haftarskiemi krośnami, w których rozsnuwały się, z głowy jéj płynące, coraz nowsze i piękniejsze wzory; a potém jeszcze smutek, którym przejmowało ją brudne, brzydkie, duszne powietrze, i trwogę, jaką napełniał ją Syryjczyk Silas, wróg jéj ojca i ją samę ścigający często grubiańskiemi giestami i słowy...
A teraz, wszak słyszy znowu głos Silasa! O! głos ten wybija się z tłumu, biegnie za nią, zbliża się, zmieszany z innym głosem jakimś, kobiecym, który także słyszała kędyś... Ją-to wyraźnie ścigają dwa te głosy ochrypłe, urągliwe, rozchichotane śmiechem, podobnym do źwierzęcego rżenia. Przytém, biegnie téż za nią i goni ją śpieszny tentent stóp... Wątpić nie mogła, że w przezroczystym zmroku dostrzegł ją bawiący się przed oberżą Silas. Biedz zaczęła tak szybko, że tchu brakło w jéj piersi. Rynek pusty był, domy tylko szczelnie pozamykane, puste tarasy, i tam... ta straszna, pijana, szalona wrzawa oberży...
— Na Molocha i Beliala, bogów przodków moich! nie wymkniesz mi się tym razem, chuda przepiórko! Raz przecież pochwycę cię i dobrze utuczę świniém mięsem i uściskami memi...
— Niech wprzód, Silasie, ja ją w pazurach moich uścisnę, tę przeklętą haftarkę, która zamienić mię ma na służbie u dostojnéj Fanii! — krzyczał zdyszany głos kobiecy.
Mirtala, pomimo śmiertelnego przestrachu, poznała głos Egipcyanki Chromii, ciemnotwarzéj garderobiany Fanii, która w domu Pretora ciskała na nią często ponure i jadowite spójrzenia. Zazdrościła jéj łask swéj pani i lękała się zostać zastąpioną przez żydowskie dziewczę z Transtiberim.
— Na pomoc, Babasie! — krzyknął Silas do człowieka, który w téj chwili z oberży na rynek wybiegł. — Nogi dłuższe masz i silniejsze od moich; wyciągnij je, Babasie, i pomóż mnie i Chromii złowić tę gadzinę, wypełzłą z jaszczurczego gniazda!
Silna, jakby żelazna, dłoń Babasa na ramię jéj opadła, i czarnemi włosy obrosła twarz tragarza zionęła na głowę jéj oddechem, cuchnącym cebulą i winem. Z innéj strony chwytał już pas jéj zwinny Silas, a przed nią, z rozczochranemi włosy i rozognionemi oczyma, istny obraz pijanéj jędzy, wysunęła się Chromia, i roztwarte, zakrzywione, srebrnemi pierścieniami błyszczące palce swe do twarzy jéj przykładała.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/53
Ta strona została skorygowana.