a usta twoje podobne są do koralu, zwilżonego rosą. Ale nad oczy i usta twe piękniejszą jest stokroć ta iskra twórczości, którą nieznane siły w pierś twą położyły. Ja iskrę tę w płomień zamienię. Uczynię z ciebie malarkę, na cały świat głośną, a wtedy otoczą cię kołem radosném wszystkie rozkosze sławy, bogactw i miłości!...
Tym razem mówił z powagą i zapałem. Ona stanęła znowu i, splecione ręce ku niemu podnosząc, stłumionym głosem zawołała:
— Artemidorze!
W wykrzykniku tym była wdzięczność bez granic i upajająca radość; jednak drżącemi usty po chwili szeptała:
— Odejdź ztąd! Oto są drzwi domu Menochima. Wszak zobaczę cię jutro w portyku. Pomiędzy wami na zawsze nie pozostanę... nigdy...
Załkała cicho, głęboko.
— Ale wszakże cię jutro zobaczę w portyku, Artemidorze! Odejdź ztąd! Oto są drzwi domu Menochima. Wszakże cię jutro zobaczę, panie!
— Zostań w pokoju i myśl o radzie, którą ci daję. Przyjdź jutro do portyku. Pokażę ci, jakim sposobem maluję ptaki te, które dziś tak podziwiałaś... Przyjdź do portyku...
— Zobaczę cię jutro, panie!
Odszedł i wkrótce skrzyżował się z nocnym wędrowcem, na którego plecach teraz dopiéro spostrzegł podróżną torbę, a w ręku wędrowny kij. Nie był to więc rzezimieszek, ale podróżny jakiś, wśród umilkłych i śpiących uliczek przedmieścia szukający na noc przytułku. Spokojnie minął on Rzymianina i widać było tylko, że usiłował w zmroku rozpoznać rysy jego. Potem przyśpieszył kroku, i Mirtalę, która otworzyć już miała drzwi ojcowskiego domu, za rękę pochwycił. Zarazem cicho, prędko, syro-chaldejskim językiem przemówił:
— Ktożeś ty, izraelska dziewczyno, tocząca nocne rozmowy z cudzym młodzieńcem, w języku Rzymian?
Pochylał się ku niéj coraz niżéj, i nagle, prostując się, stłumionym głosem zawołał:
— Mirtala! Mirtala!
Ona rzuciła się ku domowi i, niknąc w jego wnętrzu, pozostawiła drzwi na oścież otwarte. Przez te otwarte drzwi ukazała się izdebka mała, nizka, z ciemnemi drewnianemi ścianami, których chropowatéj nagości nie przyozdabiało nic, oświetlona mdłém światłem małéj lampy, mglista od dymu, czarną nicią wijącego się z na-pół zwęglonego, po roztopionym tłuszczu pływającego, knota. W ciemnéj ramie ścian i sufitu izdebki, w mgławém i dymném świetle, na drewnianym stołku, przed stołem, okrytym wązkiemi i długiemi kartami pergaminu, zgarbiony, z trzcinką, służącą do pisania, w ręku, z rozrumienionemi policzkami, siedział Menochim. Na odgłos śpiesznych kroków wbiegającéj do izdebki Mirtali, podniósł twarz.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/58
Ta strona została skorygowana.