Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

ków, uwydatniającą długość przygarbionego nosa i wypukłość warg, tak prawie białych, jak pergaminy, pokrywające stół Menochima. Widać było, że postać tę i twarz długo i bezlitośnie rzeźbiły: głód i bezsenność, trudy ciała i rozpacze ducha, wiatry, mróz i upały pustyń. Lecz ani dnie głodowe i noce niespane, ani męczarnie mozołów i bólów, ani ostrza wichrów i płomienie skwarów, nie mogły zagasić w téj wynędzniałéj piersi ognia, który w niéj płonął i wyglądał na zewnątrz przez oczy, głęboko zapadłe, ciemnemi kołami objęte, czarne jak noc i czarnemi, gęstemi brwiami ocienione. Stanął, wyprostował się i na Menochima patrzał, aż ponurość twarzy jego rozwidniła się uśmiechem i suchy ogień oczu ochłódł w zapływającéj je łzie. Przez uśmiech ten i tę łzę, która nie spłynęła na policzki, lecz tylko oszkliła źrenice, przejrzało coś z przeszłości człowieka tego, dalekiéj, dalekiéj, pacholęcéj, niewinnéj, może wesołéj...
Menochim dłońmi twarz zakrył; cienka postać jego, przewiązana grubym pasem, i głowa, ocieniona zwojami turbanu, zakołysała się powoli w strony obie.
— O! biedne, nieszczęsne, zniweczone dziecko moje! — zawołał. — Pocoś ty tu przyszedł? pocoś przybliżył się do jastrzębich szponów? Lepiéj-by ci było z głodu na pustyni umrzéć, albo w jaskini lwa oczekiwać godziny zbawienia, niż tu schwytanym zostać przez wrogów i zginąć pod ich toporem, albo zgorzéć w płomieniach stosu. Wiedziałem, że żyjesz, i z sercem trzęsącém się od trwogi, myślałem często: on tu przyjdzie! zechce zobaczyć starego Menochima i młodą oblubienicę swoję, i — przyjdzie! Kiedym stróżował tam, u gaju Egeryi, liście drzew szeptały mi: przyjdzie! gdy usypiałem, widziałem anioła z żałobnemi skrzydłami, który, płacząc z litości, szeptał mi: przyjdzie! Wyciągałem ręce ku niebiosom, żebrząc u pana: niech nie przychodzi! I oto przyszedłeś, jesteś tu, a ja czémże zasłonię cię przed oczyma wrogów, czém cię przed pociskami ich obronię? Ubogi jestem i nieznany, siły nie mam żadnéj i porwą cię ztąd ode mnie, jak jastrząb u gołębicy małe jéj porywa!...
Jonatan uśmiechał się znowu, ale inaczéj już, niż wprzódy: niedbale, prawie wyzywająco.
— Nie trwoż się, ojcze, — rzekł, — przebyłem drogi długie i ludne, a nikt mnie nie poznał. Ubiór Edomitów przybrałem i językiem ich umiem mówić tak dobrze, jak oni...
— Rysy twarzy twojéj zdradzą cię...
— Jak trzoda kóz, spędzonych z pastwiska swego, tak rozsiani są teraz Izraelici po całym przestworze rzymskiego państwa. I w samym Rzymie mieszka ich mnogość wielka...
— Ciebie szukają... Nie darmo byłeś przyjacielem najmilszym i nierozłącznym towarzyszem Jana z Giszali; nie darmo w bojach ściągałeś na siebie sławę nieustraszonego wojownika; nie darmo, uparty i niepokonany,