Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

przecież dostatnie i prawie bogate. W izbie téj panowała cisza, bo dziewczęta szeptały, a dwaj mężowie rozmawiali cicho, częste w rozmowie swéj czyniąc przerwy. W jednym tylko z jéj kątów, w pobliżu srebrnego świecznika, rozlegał się od chwili do chwili donośniejszy nieco wybuch młodzieńczego głosu, lecz milkł natychmiast, skoro tylko Symeon, jakby dla poskromienia wesołości, która go raziła, zwracał w tę stronę twarz swą surową i chmurną. A jednak własny to syn jego, zaledwie dorastający młodzieniec, jedyny pozostały mu po zabiciu przez Rzymian starszego w murach Jerozolimy, rozmawiał tam z przyjacielem swoim, młodziutkim także synem Goryasza. W drugiéj dopiéro izbie, obszerniejszéj jeszcze niż poprzedzająca, oświetlonéj we dnie małemi, lecz licznemi okienkami, a teraz kilku jasno palącemi się lampami, panował ruch i gwar wielki. W jak najlepszém możliwie oświetleniu, stało tam dwanaście krosien haftarskich, od których właśnie w téj chwili powstawały robotnice Sary. Były to kobiety różnego wieku, młodziutkie i stare już prawie, ale wszystkie ubogo odziane, ze stroskanemi, chudemi twarzami, córki lub matki ubogich widocznie i ciężko pracujących rodzin. Pomiędzy niemi, żwawa pomimo znacznéj swéj tuszy, z rumianemi policzkami i bystrym, roztropnym, energicznym wzrokiem małych oczu, mówiąc wciąż i gestykulując, od krosien do krosien przechodząc, uwijała się Sara. Jednym z robotnic udzielała ona pochwał, innym przygan i napomnień. Tu, dobrodusznie uderzając po ramieniu mizerną i bladą dzieweczkę, zapytywała o zdrowie jéj dziada, biednego kochanego starca, który po mieście roznosił perfumy Goryasza. Tam, całując głośno pomarszczone czoło siwéj już kobiety, wołała z żartobliwym zachwytem:
— Ach! jakie to oczy! jakie to jeszcze u ciebie oczy, Miriam! Jak ty ten ładny kwiat dziś wyhaftowałaś! — Gdzieindziéj przyrzekła wdowie jakiéjś, że przez rok cały żywić będzie dwoje jéj dzieci; a tam znowu ładnéj dzieweczce o błyszczącym naszyjniku, do wyrazu surowości nastrajając dobroduszne swe rysy, groziła, że odprawioną przez nią zostanie, jeżeli, tak jak dotąd, więcéj myśleć będzie o przyozdabianiu się naszyjnikami i naramiennikami, niż o ćwiczeniu się w sztuce haftarskiéj. Przytém, z nadzwyczajną zręcznością i wprawą licząc asy i sestercye, dzienną ich płacę rozdawała robotnicom, które, odchodząc, całowały poufale twarz jéj, albo nizkim ukłonem chyliły przed nią głowy i, przechodząc w milczeniu przez izbę poprzedzającą, stopniowo znikały za drzwiami, na ulicę prowadzącemi.
Od lat kilkunastu już Sara kierowała haftarskim zakładem swym, w podobnie czynny i roztropny sposób, a dostatek, napełniający mieszkanie jéj rodziny, z téj-to przeważnie pracowitości i zabiegliwości pochodził. Symeon, biegły niegdyś w sztuce szlifowania i oprawiania drogich kamieni, oddawna już zarobkową pracę zaniedbał, oddając się całkiem prawie czytaniu i rozważaniu ksiąg potrójnie świętych, bo zawierających w sobie dzieje narodowe, ustawodawstwo i wykład religijnéj wiary Izraela. Ciało tylko jego w ścia-