ku sobie urokiem niebrzydkich jeszcze oczu i pustéj, ale wesołéj paplaniny, młodych i niemłodych próżniaków, których ilość znaczna, czas pozostający od wizyt, uczt i łazien, przepędzała na otwartém powietrzu i bezmyślném zbijaniu kosztownych bruków miasta. Dziś Kaja miała na sobie suknią, bogato naszytą haftowanemi szlakami, i mnóztwo bursztynów na pół-odkrytéj piersi i ramionach, w uszach i włosach, które, przed kilku dniami rude, dziś, nagle, stały się czarnemi. W czarnych lokach było jéj daleko więcéj do twarzy, niż w rudych, i kiedy Artemidor, na dźwięk imienia swego, zatrzymał się pośród chodnika, ujrzał przed sobą kobietę wcale ładną, niezmiernie ożywioną, zalotnemi oczyma błyskającą i giestykulującą rękoma białemi, na których błyszczały drogie pierścienie. Od otaczających ją mężczyzn wionęła na niego silna woń perfum. Utrefieni, w suknie barwiste ustrojeni, z blademi, zmęczonemi, pół-znudzonemi a pół-rozswawolonemi twarzami, powitali go oni chórem uprzejmych, wesołych okrzyków. Jeden z nich mówić zaczął wierszami, ale Kaja, jedną ręką trzymając srebrny łańcuszek, na którym prowadziła za sobą nieodstępnego pieska swego, drugą, giestem poufałym, opuściła na ramię malarza.
— Dokąd, mistrzu, w téj porze i w tém miejscu?
— Pora i miejsce to temi samemi są dla mnie i dla ciebie, Domina — śmiejąc się, odrzekł malarz.
— Na Dyanę, w któréj świątyni przepędziłam dzisiejszy poranek, wymijającą dałeś mi odpowiedź! Chcę wiedziéć, dokąd idziesz?
— Na Janikul, do ogrodu Cezara...
— Za godzinę słońce już zajdzie. Czy zamierzasz przechadzać się w ciemnościach nocnych?
— Zamierzam malować noc, spuszczającą się na kwiaty, tak, jak nielitościwa starość spuszcza się na lica niewieście...
Towarzysze Kai parsknęli śmiechem; jeden z nich wierszami znowu pochwalił złośliwy dowcip malarza, Kaja zaśmiała się także.
— Otoż dociąłeś mi! — zawołała. — Nic to; gniewać się na ciebie nie będę, bo jesteś najpiękniejszym młodzieńcem w Rzymie, i w dodatku, muzy mściły-by się na mnie, gdybym ci co złego uczyniła. Dlaczego jesteś dziś tak samotny? Helias jest ślicznym chłopcem, ale towarzystwo jego wystarczyć ci nie może. Pójdź z nami. W Ostyjskiéj bramie spotkaliśmy przekupnia, który uraczył nas zamrożoném mlekiem i wybornemi ciastkami, nadziewanemi pasztetem z ptasich wątróbek. Teraz dążymy do świątyni Junony, gdzie na intencyą pewną zawiesié mam serce, ulane ze złota i przyozdobione najpiękniejszym z moich szmaragdów. Będzie to ofiara, godna bogini, do któréj szczególne uczuwam nabożeństwo. Potém, Artemidorze, wsiądę do lektyki mojéj i poniosą mnie na Marsowe pole, bo pałam ciekawością ujrzenia przygotowań, które czynią tam do Appolińskich igrzysk. Pójdź z nami!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/74
Ta strona została skorygowana.