Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

który pomnikiem był wielkiego męża, zgubionego tak, jak zgubionymi może będą wkrótce ci, których imiona szeptały mu przed chwilą płoche usta Kai. Wkrótce może, tak jak niegdyś Agrypina, małżonka Germanicusa, Fania, z dalekich krain wygnania wracając, tu, w tym porcie Tybrzańskim, ze statku na ziemię rzymską zstąpi i w dłoniach, o zemstę wołających, wysoko wzniesie urnę z popiołami zamordowanego męża!...
Opuściła go w téj chwili wszelka myśl płocha. Szedł był z zamiarem szukania Mirtali, któréj twarz i postać daleko głębiéj wryły się w jego pamięci i rzewniejsze budziły w nim uczucia, niż to kiedykolwiek było udziałem świetnéj Fulwii i nawet prześlicznéj, szalonéj Higaryi.
Szedł, aby znaléźć ją i dowiedziéć się od niéj, dlaczego nie przyszła, gdy on powiedział jéj wczoraj: przyjdź! Ale teraz, po rozmowie z Kają, która odnowiła w nim wrażenie, dziś w domu Pretora doznane, i po myślach gniewnych, poważnych, obudzonych w nim przez przypatrywanie się rzeźbom, zdobiącym łuk Germanicusa, gonienie za schadzką, jeżeli nie miłosną, to w miłosném uczuciu przyczynę mającą, zdało mu się niepodobném. Jednak, gdy spojrzał na rój nizkich, ciemnych domków żydowskiéj dzielnicy, gdy w pierś mu zaleciał cuchnący zaduch, gęstą parą owijający stopy Janikulskiego wzgórza, oczy jego napełniły się wyrazem żalu. Szybkim ruchem wyjął z za sukni tabliczkę, oblaną stwardniałym woskiem, i złotym stylem pisał na niéj przez chwilę, potém, spojrzeniem i ruchem głowy przywołał ku sobie Heliasa. Długowłose chłopię, znudzone i z niecierpliwione, przyskoczyło natychmiast i, zaledwie Artemidor z cicha do niego mówić zaczął, skupiona uwaga odmalowała się na pojętnéj twarzy jego. Bystrym wzrokiem ścigał giesta pana swego, który, wyciągnąwszy ramię, wskazywał mu żydowską dzielnicę i jakieś śród niéj kierunki i zwroty. Potém wręczył mu zapisaną tabliczkę.
— Widziałeś ją nieraz w portyku i w domu Fanii. Poznasz ją?
Greczynek potwierdzająco wstrząsnął głową.
— Znajdziesz ją?
Spojrzał wyzywająco i w drwiącym uśmiechu ukazał śnieżne zęby.
— Czekać cię będę w domu. Odpowiedź przynieś mi. Śpiesz.
Przed domem Menochima stało grono młodych dziewcząt, obejmujących się ramionami i z cicha, z ożywieniem wielkiém, z sobą rozmawiających. Były to córki Sary, które, przysłane tu przez matkę dla dopomożenia Mirtali w sporządzaniu wieczerzy, pozostały jeszcze, trapione ciekawością zobaczenia Jonatana, albo przynajmniéj dowiedzenia się szczegółów o tym niezwykłym człowieku i towarzyszu nieszczęsnego ich brata. Żółte i niebieskie suknie ich wesoło świeciły przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca; czarne i rude kosy ocieniały szyje, połyskujące szklanemi naszyjnikami; dzwonki sandałów pobrzękiwały u ich stóp, niecierpliwie poruszających się. Jedna trzymała srebrny dzban, napełniony winem; druga zawieszała na ramieniu Mirtali bogato haftowany ręcznik do ocierania rąk po umyciu ich przed i po jedze-