Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

walkę gladyatorów w Amfiteatrze, albo wesołe i zmysły łechcące pantominy w teatrze Balbusa czy Pompejusza, aniżeli te konne, rycerskie popisy szlacheckiéj młodzieży, które odbyć się miały na Marsowém polu. Większość jednak tłumu, namiętnie, nad miarę, cieszyła się nadzieją ujrzenia tańców trojańskich, bardziéj jeszcze przewodniczącego im Tytusa, syna Cezara, najbardziéj tém, co koniec igrzyska przynieść miał z sobą. Imię Bereniki było na wszystkich ustach. Żaden z tych ludzi, najniższy szczebel społeczny zajmujących, nie widział nigdy z blizka królowéj Chalcydy, téj najpiękniejszéj kobiety Wschodu, która oczarowała Tytusa, którą Tytus jutro ludowi swemu, jako małżonkę swą, ma ukazać. Potém zresztą, od połowy dnia, odbywać się będą w cyrku Flamińskim gonitwy na wozach, a potém jeszcze, nazajutrz, wystawy osobliwości na Forum Romanum i placu Marsowym, i uczty olbrzymie, przez Cezara zastawiane dla ludu.
Kiedy imię Bereniki, z ust do ust przebiegając, brzmiało na ulicach i placach przedmieścia, na dźwięk jego odwracali twarze swe, oczy w ziemię wlepiali i w ściślejsze zbijali się gromadki, ludzie w długich sukniach, grubych pasach i ciężkich turbanach, którzy dziś także w domach swych i przy swych zajęciach spokojnie pozostawać nie mogli. Byli to żydzi, niezwykle téż dnia tego wzruszeni i ruchliwi, lecz nie o jutrzejszych igrzyskach rozmowę wiodący. O czém gwarzyli, nie wiedziała gawiedź, z pstréj mieszaniny kilku plemion złożona. Mówili cicho, tajemniczo i, sprzecznie z rozweselonymi i pół-pijanymi już ludźmi, którzy ciągnęli ulicami lub otaczali oberże, wydawali się bardziéj zasmuconymi i niespokojnymi, niż zwykle. Ciche rozmowy ich, tajemnicze giesty, niespokojnie rozglądające się spójrzenia, stanowiły ów drugi prąd dzisiejszéj na Transtiberim wrzawy, ów prąd przyciszony, głuchy, spodem płynący.
Baczne ucho, które-by uważnie wsłuchało się w szmer prądu tego, dosłyszało-by, że, jak w tamtym głośno i nieustannie wspominano Berenikę, jak w tym cicho płynęło imię Jonatana. Lecz nikt o podsłuchywaniu ich nie myślał. Silas nawet, zapominając o urazach i zemście swojéj i przed oberżą wyciągając na słońcu bose swe nogi, wesół przebierał w kupie orzechów, grając z kilku towarzyszami w cetno i licho; wysoki Babas, za rzucane mu asy siłę swą ukazując, rozdawał dokoła szczutki, od których ludzie chwieli się na nogach albo na ziemię padali; Chromia zaś, przy ścianie oberży błyskając srebrnemi obręczami, zdobiącemi ciemną jéj skórę, i oczyma pożerając Babasa, wrzaskliwie opowiadała, jako przez panią swą, Fanią, wyzwoloną i z domu jéj wyprawioną została. Gdzieindziéj obito-by ją i strącono do kuchennych posług; ale z domu Pretora wyprawiano tylko złe i niechętne sługi. Wolnością jéj cieszyła się gospodyni oberży, bezzębna Charopia, z siwem włosy, spuszczającemi się na twarz żółtą z pod brudnéj chustki, która, z glinianéj amfory lejąc wino w czerwony jéj kubek, namawiała ją do stałego przebywania w oberży. Egipcyanka, z ciałem swém giętkiém i ru-