zbytkiem zapalczywości, szaleństwem, rzucającém was w męki daremne, sercem, stwardniałém na obrzydłość okrutnych czynów. Wy nazywacie ich odstępcami i przeniewiercami, oni wam dają nazwy gorliwców wściekłych, krwawych siepaczy...
— Takimi jesteśmy! — prostując się na siedzeniu, zawołał Jonatan.
W téj saméj chwili w ręce jego błysnął nóż zakrzywiony, rodzaj krótkiego, obosiecznego miecza.
— Tak, Justusie, gorliwcem jestem, który, gdy pora była, ścinał krwawe grona w winnicy Edomskiéj, i ścinać je gotów jeszcze... tym oto sierpem.
Justus dłonią przysłonił oczy.
— Schowaj oręż ten — szepnął co prędzéj — wydać on cię może... Poco go nosisz przy sobie? Pokusa łatwo przeniknąć może do oszalałego serca...
Jonatan zasunął nóż w zanadrze i z gorzkim uśmiechem zaczął:
— Nie lękaj się! Agryppie twemu krzywdy żadnéj nie zrządzę. Dzień znoju długim był i strasznym. Odpocząć pragnę. Pójdę daleko, w cichym kącie wzniosę ściany domu swego, ustawię moje krosna, i u boku małżonki hodować będę synów, aby wzięli po mnie dziedzictwo...
Przestał mówić. Rysy jego, które przy ostatnich słowach złagodniały nieco, zasępiły się znowu. Ulicą przeciągał i dom Menochima mijał wesoły tabor uliczny, wiedziony przez kobiety, pobrzękujące na instrumentach muzycznych i w opadającém z nagich ramion ubraniu. Kilkunastu mężczyzn, obdartych i pół-bosych, z zielonemi wieńcami na głowach i gdzie niegdzie z rozkwitłemi różami u piersi i w rękach, postępowało w takt muzyki, wrzaskliwie śmiejąc się i krzycząc. W weselącéj się gromadzie téj czuć było zbliżanie się orgii, które po Apolińskich igrzyskach nastąpić miały; była ona słabym tylko i oderwanym akordem tych szalonych hulanek, któremi aż po brzegi napełniał się i kipiał Rzym w dnie noworocznych Saturnalii. Saturnalie wprawdzie nie prędko jeszcze nastąpić miały, ale święto Apollina wzniecało także wesołość, którą wzdymała i roznamiętniała skwarna pogoda lipcowych dni. Niewidzialni sami, Jonatan i Justus, przez szczeliny balustrady, otaczającéj taras, widziéć mogli dokładnie pstry i huczny orszak, który, mijając dom Menochima, wydał zmieszane, chóralne okrzyki:
— Zdrowia i szczęścia wspaniałemu Tytusowi, synowi bozkiego Cezara! Zdrowia i szczęścia Berenice, pięknéj oblubienicy Tytusa!
— Czy słyszysz, Justusie? czy ty to słyszysz? — gwałtownie szepnął Jonatan. — Imię Izraelitki ta nawet podła zgraja łączy z imieniem tego, który ojczyźnie naszéj ostatnie zadał ciosy! Czy to być może, Justusie, aby ona małżonką jego została? czy to być może, aby zgorszenie takie dotknęło oczu ludzi? aby ślina takiéj obelgi spadła na nasze straty i bóle!
Z pochyloną twarzą Justus odpowiedział:
— Niestety! tak się podobno stanie! Tytus kocha ją więcéj, niż źrenicę oka swego, a ona... Alboż niewiasta oprzéć się może urokom promie-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/93
Ta strona została skorygowana.