sprzeciwiają się związkowi temu, przez pogardę i nienawiść dla nas... a z pomiędzy braci naszych żaden-że nie znalazł się tak śmiały?
— Jakże-by to być mogło? — odparł Justus. — Ci, którzy Berenikę otaczają, pragną najżywiéj związku, w którym widzą wielką chlubę dla siebie i liczne dla ojczyzny naszéj korzyści; inni zaś, ubodzy, zboleli, przerażeni, są jako krety, pracujące pod ziemią...
Jonatan nie odpowiedział nic i w głęboką pogrążył się zadumę. Nie przerywał jéj Justus, i wpatrzony w twarz przyjaciela, zdawał się nadaremnie smutnemi oczyma szukać na niéj śladów pogodnéj jego młodości.
Wtém, na widzialnéj z tarasu, górnéj części wschodów, z izby dolnéj ku górnéj wiodących, ukazała się Mirtala. Wyprostowana i zamyślona, z tym spokojem postawy i ruchów, który, zdawać się mogło, że spłynął na nią z greckich i rzymskich posągów, w jednéj, podniesionéj nieco, ręce, trzymała misę, w zieleń ubraną i owoców pełną, w drugiéj, opuszczonéj wzdłuż sukni, dzban z czerwonéj gliny. Z ognistemi kędziorami, opływającemi twarz białą i szczupłe ramiona, ze spuszczonemi powiekami, przed Justusem i Jonatanem stanęła.
— Ojciec mój, — rzekła — wychodząc dziś z domu, rozkazał mi, Justusie, uczęstować cię, gdy tu przybędziesz, owocami i winem. Oto są oliwki, daktyle, migdały, figi i wino, na jakie stać było dom nasz.
Rzekła to z cicha, ze słabym, lecz uprzejmym na ustach uśmiechem i, na obu mężczyzn oczu nie podnosząc, oddalić się chciała. Ale zatrzymał ją nagły giest Jonatana. Porywczo, głosem, w którym trudno było gniew od serdeczności odróżnić, zawołał:
— Nie odchodź! Dlaczego zawsze uciekasz ode mnie? Usiądź tu, chcę na ciebie patrzéć.
Pozostała, lecz nie usiadła. Ramieniem wsparta o balustradę tarasu, nieruchomym wzrokiem patrzała daleko, w przestrzeń. Justus spożył kilka owoców, wychylił czarę wina i powstał.
— Pora mi odejść. Słońce chyli się ku zachodowi...
Mirtala szybkim ruchem zwróciła twarz ku mówiącemu:
— Czy myślisz, Justusie, że prędko już... słońce zachodzić będzie?
Justus, z przyjemnością widoczną patrząc na nią, uśmiechnął się i odrzekł:
— Spójrz tam... za te gromadę płaskich dachów, na wysoko zaokrąglające się linie łuku Germanicusa... Czy widzisz to, co ci ukazuję?
Patrzała w stronę, ku któréj Justus wskazujący palec wyciągał, i powoli skinęła głową.
— Otoż, gdy wdzięczne i wspaniałe sklepienia te kąpać się zaczynają w takich, jak teraz, jaskrawych światłach, słońce blizkiém jest zachodu. Co ci jest, dzieweczko? Oczy twoje dziwny przybrały wyraz i zdało mi się, że zadrżałaś?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/95
Ta strona została skorygowana.