— Nic to, Justusie. Chłodny powiew zaleciał tu od Tybru, a łuk ten... jaskrawy... obraził mi oczy...
Uśmiech łagodny i uczuciem rozkoszy zaprawny dziwnie wyglądał na zdręczonych ustach Jonatana.
— Nieśmiałą jest ona, Justusie — szepnął. — Gdy odpowiadała tobie, rumieniec, podobny do powstającéj zorzy, lica jéj oblał...
— Piękną jest i wdzięku pełną — równie cicho odparł Justus i z westchnieniem dodał: — Obyś co prędzéj na łonie oblubienicy swéj uciszyć mógł wzburzone swe serce!...
Po chwili odchodził, i Mirtala uczyniła znowu ruch taki, jakby odejść chciała.
— Pozostań! — zawołał znowu Jonatan.
Stanęła przed nim, zmieszana.
— Usiądź tu przy mnie.
Usiadła na miejscu, które przed chwilą zajmował Justus i, nie podnosząc powiek, milczała.
— Dlaczego unikasz mnie? Obchodzisz się ze mną tak, jakbym ci był obcym. Czyż nie nazywałaś mię kiedyś bratem swoim? Wzrastaliśmy oboje pod jednym dachem, a ja, starszy i silniejszy, czy wyrządziłem ci kiedy krzywdę jaką?
Gdy mówił to, wzrok jego był miłosny, ale dźwięk głosu szorstki i porywczy. Tak długo snadź wydawał on okrzyki bojowe, że znikły z niego brzmienia łagodne i czułe.
— Podniosłaś na mnie spójrzenie swoje! Patrz tak na mnie, dzieweczko!... bo z oczu twych na rany moje spływa balsam gojący...
Istotnie, gdy wywoływał wspomnienia wspólnego ich dzieciństwa, podniosła na niego wzrok, trwożny jeszcze, ale przyjazny. Lecz w téj-że chwili ujął on ją za rękę. Wychudła i zczerniała dłoń jego twardą była i szorstką, czuć w niéj było przyzwyczajenie do gniewnego ściskania oręża, a czerwone blizny, które ją okrywały, zdawać się mogły plamami krwi. Mirtala znowu twarz odwróciła i powściągnąć nie mogła drżenia, które wstrząsnęło szczupłemi jéj ramiony. O! kędyś, w innym świecie, inna wcale ręka, biała, wykwintna, ujmowała dłoń jéj w uścisk tak miękki i słodki, że od niego ku piersi jéj wstępowały potoki niewysłowionéj rozkoszy...
— Lękasz się mnie, płoche dziecko, nie umiejące oddać czci, przynależnéj mężowi, steranemu w walkach świętych! Nie rozumiész, jakiém dostojeństwem okryje cię Pan, gdy zostaniesz małżonką obrońcy Jego narodu!
Oczy jego płonęły teraz gniewną obrazą, a dłoń coraz twardszym, bolącym uściskiem, obejmowała drobną, pół-dziecinną rękę.
Po chwili jednak zmiękł znowu.
— Czyż zawsze byłem taki, jak teraz, stwardniały w srogiéj prawicy Pana, zjeżony kolcami gniewu i popędliwości? Przypomnij sobie, Mirtalo,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/96
Ta strona została skorygowana.