Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

cze opadały na plecy, częścią rozpuszczonemi pasmami opływały czoło i szyję. Była wtedy bardzo piękną, ale tą niespokojną pięknością istoty nie mogącej pogodzić się z samą sobą, tą pięknością tragiczną, która powstaje z dwóch sprzecznych potęg rozrywających pierś człowieczą. Owe dawne fatum, które u starożytnych przychodziło z zewnątrz, aby łamać losy ludzkie i wlewać w nie żywioł tragiczności, mieściło się teraz w wewnętrznym ustroju tej nowożytnej kobiety, w namiętności jej serca z jednej strony, w niedołęztwie, lękliwości, słabości i próżności z drugiej.
— Ha! cóż robić? — wymówiła po chwili, stając na środku pokoju i krzyżując ręce na piersi; — miałamże dobrowolnie puszczać się na mętne i burzliwe fale ubóstwa? Nie! jam do tego nie zdolna! Wspomnienia umilkną, boleść przeminie, zostanie spokojność, pozycja w świecie, niezachwiana pewność o jutro... Mam przecie córkę... będę ją kochała... hrabiemu wystarczy szacunek mój i przyjaźń... A on? on pocieszy się prędko, zapomni... wszak i dziś nawet był tak obojętny jakby już nie pamiętał o niczem... Tak, tak, nowe życie zaczyna się dla mnie... nowe nadzieje...
Ostatni wyraz zatrzymał ją znowu. Osunęła się na sofę, i otaczając ramionami głowę chylącą się na poduszki, zapytała sama siebie: