Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nadzieje! i jakież nadzieje? Czy będę razem z hrabią śledziła bieg planet? Czy wspólnie z nim pochylę się nad książką rozwiązującą zagadnienia ludzkiego życia i ducha! Nie! jam do tego niezdolna.
Do czegóż zdolną była ta kobieta tak młoda jednak, tak pełna powabów i uczuć żywych i pojętności? Nie czuła się dość silną, aby módz z ukochanym człowiekiem podzielać walki i burze życia ogołoconego z bogactwa, ani dość poważną, aby z tym którego wkrótce nazwie swym małżonkiem, wstąpić w światy myśli i nauki, w których on żył i oddychał pełną piersią. Do czegóż więc była zdolną? Mogłaż tylko zawodzić każdego, ktoby w niej złożył wiarę swą i nadzieje? Zawiodłszy dziś jednego z dwóch współzawodniczących o nią ludzi, i zraniwszy jego serce, miałaż potem przez całe życie zawodzić i ranić serce drugiego?
Tej samej nocy, którą Ewa spędzała na burzliwych rozmyślaniach, oddając się naprzemian radości i rozpaczy, kto inny jeszcze czuwał i walczył z odmętem wewnętrznej burzy, stokroć sroższej i gwałtowniejszej niż ta, która huczała w rozpieszczonej i słabej piersi kobiecej. Człowiekiem tym łamiącym się z samym sobą, i starannie bojującym z wrzącą w nim burzą uczuć i myśli, był Dembieliński. Opuściwszy dom Ewy, szybkim krokiem przebył on całą rozległość miasta, i wszedł do ho-