Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

telu, tymczasowego swego mieszkania, tak samo jak wychodził zeń przed kilkoma godzinami, z głową podniesioną, wargą dumnie odgiętą, krokiem pewnym i równym, a tylko z twarzą daleko bledszą, i silniejszym połyskiem oczów spokojnie na pozór patrzących, z pod na wpół spuszczonej powieki. Szwajcar pośpiesznie otworzył przed nim bramę, rządca hotelu oddał mu pełen szacunku ukłon, dwóch kelnerów na wyścigi poskoczyło po wschodach, aby otworzyć apartament j. w. pana i rozniecić w nim stosowną ilość światła. U drzwi tego apartamentu stał już kamerdyner, gotów do zdjęcia futra z ramion swego pana, i spełnienia dalszych jego rozkazów. W obecności wszystkich tych ludzi, Anatol ani na jedną sekundę nie zmienił postawy swej, ani wyrazu twarzy; od czasu do czasu tylko jakiś wpół ironiczny, wpół bolesny uśmiech zjawiał się na jego ustach, wywołany może myślą, iż cały ten otaczający go zbytek, wszystkie te hołdy i uniżone usłużności wnet zniknąć miały, gdy wieść jak dzwon ogłosi całemu światu upadek jego fortuny, śmierć dotychczasowego położenia jego w świecie.
— Jaśnie wielmożny pan rozkaże sobie podać herbatę?
— Nie.
— Może kolację?
— Nie.