Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieja runie w otchłań, a wiara potoczy się tam, kędy śpią w mogiłach inne, młodzieńcze wiary tchem świata strute, zabite wichrami doświadczeń...
Stan duszy człowieka tego, był w tej chwili okropnym. Wprzódy już przygnieciony nieszczęściem, które nań niespodzianie spadło, łamał się teraz z innem, stokroć snać dlań sroższem i więcej niespodzianem. Utrata fortuny była dlań ciosem, który rani; ale zdrada kobiety gromem, który obala. On wyniosły i dumny, póki stał przed obecnością ludzi, teraz sam na sam z sobą i ślepemi ścianami, szalał żałością, nie tyle może po szczęściu jakiego się spodziewał, jak po utraconej wierze, którą pielęgnował w sobie. Wiara ta w cnotę, w zacność, w prawość kobiety którą ukochał, i w niezłomną siłę jej miłości, i w kryształową czystość jej myśli, była mu może jedyną rękojmią istnienia dobra, prawdy, cnoty pomiędzy ludźmi, w których pociemniałe głębie zbyt często snać zaglądał. On, dziecię gwaru, wychowaniec tłumu, współbiesiadnik przy zastawionej w wielkiej stolicy uczcie wykwintnych szyderstw i łatwego użycia, dusił się chwilami w tej sferze, w której lepsze, nie zepsute jeszcze władze serca jego i umysłu, nie znajdywały dla siebie pożywy — i niby powietrzem orzeźwiającem, oddychał wspomnieniem