Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Być może... Wszak ludzie czasem niechcąc mawiają prawdę. Bądź co bądź, fortuna i powodzenie, niby kobieta niestała i dziecko kapryśne, wzięły się za ręce i frunęły z domu Suszyca, a potem nigdy już tam zajrzeć nie chciały. Kiedy był urzędnikiem, mieszkał na szerokiej, widnej ulicy miasta, w murowanym domu z wielkiemi oknami, przez które wyglądały niby na pokaz wystawione kubki z malowanego szkła, lampy pokryte misternie wycinanemi z papieru zasłonami, kandelabry bronzowe trochę wykrzywione, zawsze jednak błyszczące nakształt złota. W bramę kamienicy często gęsto wchodzili koledzy Suszyca; na pierwszem piętrze słychać było gwar i śmiechy, okna oświetlały się wieczorem roznieconemi wewnątrz mieszkania lampami, a o północy, niekiedy nawet po północy, wesołe grono mężczyzn opuszczało kamienicę rozwiewając do koła wonny dym kosztownych cygar, jakiemi częstował ich uprzejmy snać gospodarz. Co więcej! widziano nawet parę razy, jak sam pan prezes biura, w którem pracował Suszyc, zajechał dorożką przed jego mieszkanie, wszedł na pierwsze piętro, i bawił tam dość długo, aby o tem ekstraordynaryjnym honorze spadłym na dom urzędnika, dowiedzieli się wszyscy na tej samej ulicy mieszkający jego znajomi. Były to dla Suszyca czasy świetne; nie był on jeszcze wtedy obarczony rodziną, bo niedawno się był ożenił, i