przebywał właśnie tę wiosenną dobę rodzinnego żywota, w której co roku, z wielkiem ukontentowaniem sąsiadów i przyjaciół, małżeństwo młodem jeszcze zwane, wyprawia huczne chrzciny, wprowadzając tym sposobem do społeczeństwa coraz nowego członka, a przybytek domowy przyozdabiając coraz nową drobną istotką, nie wiele jeszcze kosztującą, a sprawującą niezmiernie wiele najrozmaitszych uciech, i dającą na przyszłość nieskończenie wiele pięknych nadziei.
Zaledwie jednak przeminęło lat dziesięć, Suszyc utracił wygodną swą posadę, i nie mieszkał już w wielkiej kamienicy z widnemi oknami. Najął on sobie zato dworek szczupły wprawdzie ale schludny, wesoło śród ogrodów położony, a zużytkowując stosunki pozawiązywane z ludźmi w uprzedniej fazie swego życia, ogłosił się prawnikiem, i jął prowadzić rozmaite procesa a choćby i procesiki. Z początku było więcej pierwszych niż drugich; przed dworek otoczony drzewami dość często zajeżdżały dorożki, przywożące wiejskich panów z ogorzałemi twarzami i suto wypchanemi kieszeniami; od czasu do czasu ukazywał się nawet jaki taki powozik, wysiadła zeń kobieta pozbawiona męzkiej opieki, i przybyła w celu oddania swych spraw finansowych po opiekę Suszyca, — albo wyelegantowany panicz, któremu pilno było jechać za granicę, i znaleźć kogoś ktoby
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.