Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

nia kałuży, która nigdy prawie nie wysychając, szeroko i daleko rozlewała tam swoje czarne wody. Byłto rodzaj Styksu, w którym melancholicznie przeglądały się kominy starego domu. Po drugiej stronie kałuży stała wielka kilkopiętrowa budowa, która niewiadomo czem była dawniej, i dla jakiego użytku stała teraz.
Nikt prawie w niej nie mieszkał; na wyższych piętrach powydzierane okna patrzyły na świat czarnemi sklepistemi oczami, brama na głucho była zabitą, w dachu świeciły zdala ogromne dziury, i tylko na dole wązkie drzwiczki otwierały się do małego brudnego sklepiku, z sufitem ogarnirowanym pękami żółtych szabasówek, z jednem oknem, z za drobnych szyb, którego widniały wystawione jakby na przynętę, brudną cieczą kapiące śledzie, osmolone sery, bułki mające wszelki pozór mąką osypanych kamieni, nakoniec długie rzędy butelek różnego kształtu. Do tego sklepiku, który był zarazem szynkiem, wchodzili ludzie w rozmaitych ubraniach, najczęściej jednak w podartych siermięgach, albo surdutach opatrzonych dziurami na łokciach i kolanach; bawili tam niekiedy krótko, najczęściej zaś bardzo długo, niekiedy nawet i po kilka dni nie wychodzili ztamtąd na ulicę. Coby tam robili, i kędy się mieścili ci wszyscy ludzie, trudno by powiedzieć, albowiem sklepik nie zawierał w sobie nic, coby przedsta-