Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

wiało przedmiot długiej zabawy lub zatrudnienia; a był tak ciasny, że zaledwie kilka osób pomieścić się w nim mogło. Czy zaś łączyło się z nim inne jakie mieszkanie, nie wiedziano, gdyż okna znajdujące się w jednym rzędzie z drzwiami i oknem sklepiku, szczelnie były deskami pozabijane, i nigdy nie przepuszczały przez się żadnego światełka ani głosu. Najstarsi w mieście ludzie, nie pamiętali pory w której dom ten popadł w ruinę i pustkę; nie pamiętano nawet lub niewiedziano, ktoby był jego właścicielem, a ogólnem było mniemaniem, że trzymają go w wyłącznem swem władaniu szczury, żaby i nietoperze. Cokolwiek inaczej mniemać musieli o tem ludzie z białemi naszywkami na ramionach, przeznaczeni do strzeżenia bezpieczeństwa publicznego w mieście N.; od czasu do czasu bowiem, ten lub ów policjant, przechodząc ulicą Błotnistą, podnosił głowę, i z zadumą pełną znaczenia, przyglądał się rzędom czarnych dziur na wyższych piętrach, sklepikowi i towarzyszącym mu deskami pozabijanym oknom. Że jednak właściciel sklepiku dopełniał przepisanych prawem formalności, a tajemnicze wnętrze budowy cichem było zawsze, i jak grób milczącem; policjanci nie mieli przedmiotu, na którym mogłyby rozsnuć się dalej milczące ich zadumy, i wolnym krokiem odchodzili w dalszą drogę. Wracali wszakże — i dość często, w to miejsce, o którem nie wiedzieli wszak-