cym, do zbytku i posłuszeństwa nawykłym; a jeśli nie mógł ograniczyć się byle czem, wszyscy wiedzieli dobrze o tem, że i zapłata jaką wynagradzał oddane mu usługi, nie bywała byle jaką.
U szczytu wschodów prowadzących na pierwsze piętro zjawił się kelner w białym fartuchu, i całem ciałem przechylając się nad poręczą, z całej siły krzyknął do stojącego na dole towarzysza.
— Pod numer 10-ty! Filiżanka buljonu, jarząbek, komput z pomarańcz i butelka madery!
Wydawszy rozkaz zniknął, a ten który go otrzymał, rzucił się z wielkim pędem ku szklanym drzwiom prowadzącym do bufetu i sali restauracyjnej. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i szyby brzęknęły tak, że aż stojący przy bufecie posługacz wyższego stopnia, przestraszony odwrócił głowę.
— Czegoż tak pędzisz, jakby cię kto z batogiem doganiał! Wystraszysz gości! — zawołał z gniewem do przebiegającego chłopca.
— Jaśnie Wielmożny pan Anatol Dembieliński! — w kształcie objaśnienia odkrzyknął zagadnięty, i nie zatrzymując się pobiegł co tchu w swoją stronę.
Człowiek strzegący bufetu skinął głową i podniósł brwi wsposób, który objawiał myśl: — To co innego!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.