Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

nach, i z wielkim stukiem i łoskotem otwierała okiennice. Wtedy za oknami podobnemi do spiżarni, przez całe dwie godziny szeleściały krochmale i dzwoniły żelazka do prasowania; przez szpary, tu i owdzie kreślące spróchniałe ramy, ulatniały się na zewnątrz wonie pomad napuszczonych olejkami, i włosów palących się w ognistym uścisku rozpalonych żelaznych szczypców. Wtedy także za popękanemi od starości szybami, długo, długo błyskały bielą trzy pary ramion kobiecych, okrągłych i pulchnych, podniesionych w górę i dokonywających w powietrzu szeregi tajemniczych jakichś znaków i ewolucij. Wyglądało to tak, jak gdyby ramiona te wspólnie z należącemi do nich dłońmi i palcami, trudniły się wystawianiem jakiejś budowy powyżej głów, nad któremi unosiły się nieprzerwanym ruchem. Spostrzegacz łatwo mógłby się przekonać, że pozory nie myliły go bynajmniej, bo każda z trzech par okrągłych, białych ramion, podniesiona w górę i poruszająca się w różnych kierunkach, budowała w istocie gmach oddzielny, którego fundament stanowiła głowa, ściany misternie układały się z włosów, a dachy kopuły i wieżyce mieniły się barwami i błyszczały połyskiem wstążek. Spostrzegacz byłby w grubym błędzie, jeśliby lekceważył sobie te każdodzienne, architektoniczne zajęcia trzech panien Suszycówien. Byłyto bowiem zajęcia tak mozolne i tyle pochła-