Ze wschodów zwolna i w zamyśleniu zstępował jeden z hotelowych gości; kelner, ten sam który przed chwilą wydawał dyspozycję śniadania, zbiegając zgóry potrącił go tak, że gość aż się zachwiał, i zapominając nawet o przeproszeniu, pędził ku bramie dziedzińca. — Do licha! — zawołał gość potrącony, co się wam stało dzisiaj! biegacie, hałasujecie, roztrącacie ludzi po drodze; kto tam taki przyjechał? król czy papież?
— Pan ober-sekretarz! — nie odwracając głowy odpowiedział kelner, i wpadłszy na dziedziniec zawołał donośnie: — Pocztyljon pana ober-sekretarza!
Wezwany poskoczył ku wołającemu, a ten wyciągnął doń rękę z assygnatą.
— Tryngielt od pana ober-sekretarza! — wymówił z rodzajem namaszczenia.
Pocztyljon także z rodzajem namaszczenia przyjął podarek, i uchylił czapki przed oddającym go kelnerem, jak gdyby uważał go w tej chwili za przedstawiciela samego dawcy. Stosownie do zwyczajów, tryngielt był w istocie królewskim; ale też i konie pianą okryte, zdyszane, świadczyły że ten kto niemi władał, zapracował nań dobrze kosztem sił i zdrowia niewinnych zwierząt.
Rządca hotelu stał w pobliżu drzwi swego mieszkania, i z powagą odpowiednią stanowisku zwierzchnika, przypatrywał się bieganiu i krzątaniu się
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.