Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

szeniach, a czoło pokrywał do połowy szorstkiemi, niepewnego koloru włosami. Drugi był zupełnem przeciwieństwem pierwszego. Chodził krokiem żwawym i pewnym, głowę nosił wysoko, i wielkiemi błękitnemi oczami tryumfalnie do koła spoglądał — najtryumfalniej wtedy, gdy zblizka lub zdaleka spostrzegł przesuwającą się młodą jaką piękność. Włosy miał płowe, kędzierzawe, i bardzo wytwornie zaczesywał je nad czołem, pozwalając im opadać na ramiona gęstemi lokami, z pewnym odcieniem poetycznego czy melancholijnego zaniedbania. W ręku ociągniętem świeżą zawsze rękawiczką, trzymał najczęściej giętką laseczkę, którą uderzał o bruk lub wywijał w powietrzu; a w wiśniowych jego ustach opatrzonych płowym wąsikiem i dwoma rzędami białych zdrowych zębów, błyszczał złotawą iskrą papirosik. W ogólności, pierwszy z tych młodzieńców nizki, brzydki, powolny, z wielką zwykle surowością ubrany, ze spuszczonemi oczami i na wpół przykrytem czołem, miał minę obłudnika, a może i łotra w zarodku; drugi wysmukły, przystojny, strojny i wesoły, wyglądał na trzpiota i dandysa w pełnym rozwoju. Oba typy nie były zbyt ponętne ani cnotami jaśniejące; drugi jednak mniej wzbudzał odrazy, bo tchnął młodością i weselem, lubo pustem i nieoględnem — podczas gdy pierwszy przedwczesną jakby naznaczony starością, wszystkiemi rysami postaci