podwładnych. Zdałoby się, że oczekiwał na kogoś, komuby mógł ważne jakieś zadać pytanie, bo wyraźna ciekawość malowała się na jego twarzy.
Ile razy służący nowoprzybyłego pana przechodził mimo niego, rządca ścigał go wzrokiem; widząc jednak pośpiech i staranność z jakiemi pełnił swe zajęcie, nie zaczepił go, lubo widoczną miał do tego ochotę. Nakoniec przyszła chwila, w której służący pośpiesznie wprawdzie, ale już bez tłómoków, zstąpił ze wschodów i skierował się ku bramie wiodącej na ulice miasta.
Rządca uczynił parę kroków naprzód.
— Dzień dobry panie Ignacy! — wymówił uprzejmym tonem zwiastującym dobrą znajomość.
— Dzień dobry, panie Józefie! — odpowiedział sługa uchylając czapki z galonem.
Podali sobie ręce na powitanie.
— Cóż tam słychać? — zagadnął rządca.
— Gdzie? z kim?
— A no, ze starym panem Dembielińskim?
— Zdrów zupełnie.
— Jakto! wyzdrowiał! — zawołał rządca z pewnem zdziwieniem w głosie.
— Umarł! — lakonicznie odpowiedział lokaj.
Rządca cmoknął ustami.
— W takim razie, — wymówił zwolna — pan ober-sekretarz jest teraz panem całą gębą...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.