— Nie masz sposobności dokuczania mi, najlepsza z małżonek — dokończył mąż, najspokojniej w świecie krając chleb, który mu podała najmłodsza z córek.
Lodowate oczy małżonki zaświeciły złotawo.
— I owszem — odparła z uśmiechem zbliżając się do stołu, — chciałam powiedzieć, że nigdy prawie nie mam sposobności przedstawić ci moich potrzeb, i potrzeb moich dzieci.
Suszyc zwolna skinął ręką.
— Po obiedzie! — rzekł niosąc łyżkę do ust, — po obiedzie najdroższa Honorato, przedstawisz mi potrzeby swoje i naszych dzieci. Niech wprzódy sił nabiorę.
Obiad Suszyców nie przypominał bynajmniej uczty Lukullusowej. Po skromnym sposobie w jaki sporządzonym był i podanym, można było wnosić o wielce niezamożnym stanie rodziny. Cała jednak mierność przyborów i potraw, do najwyższego stopnia osmuconą była powszechnem milczeniem osób stół obsiadujących, jakąś atmosferą głuchej niechęci i niezgody, ulatniających się ze wszystkich twarzy, spojrzeń i poruszeń tych osób. W czasie spożywania drugiej i jak się zdawało ostatniej potrawy, zegar wiszący na przeciwległej ścianie wydzwonił drugą popołudniową godzinę. W domu tym, sam zegar nawet posiadał głos ostry
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.