— Słyszałem... nie pamiętam doprawdy od kogo... ot tak mi obiło się coś o uszy, że stary pan Dembieliński miał długi. Musiało to być coś nieznaczącego... jakaś bagatela... taki pan i taką karjerę zapewnił synowi... w stolicy niepodobna zrobić karjery bez pieniędzy...
Lokaj milczał i patrzył na bramę.
— Jakże to tam jest, panie Ignacy?
— Z czem takiem?
— A no, z temi długami.
Lokaj usunął się tak żywo, że pętla jego płaszcza wymknęła się z przytrzymujących ją palców rządcy.
— Śpieszy mi się! — zawołał — wszak to już pierwsza godzina!
I z kieszeni kamizelki wydobył dość piękny zegarek, z wyraźną intencją błyśnięcia nim przed oczami rządcy. Spojrzał na wskazówki, które w istocie ukazywały godzinę pierwszą popołudniu, skinął głową swemu interlokutorowi, i uczynił parę kroków ku bramie.
— A dokąd to? — zawołał za nim rządca nie zrażony chłodnem pożegnaniem lokaja.
— Do pani Ewy Dembielińskiej — była odpowiedź. Pan ober-sekretarz życzy sobie wiedzieć czy zdrowa, i o której godzinie może się z nią widzieć.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.