— Mogłaby zostać żoną obywatela, — niedając sobie przerwać toku mowy, powtórzyła pani Suszycowa. — Co to znaczy zostać żoną obywatela? Znaczy to mieć swoją wieś, swój dom, powóz, konie...
— Krowy, kury, gęsi, barany, a może i kozy, — patrząc ciągle w sufit wtrącił Suszyc.
— Swój dom, powóz, konie, — ciągnęła Suszycowa, — swoją pozycję w świecie i wszystkie wygody. Znaczy to jeszcze: nie być nigdy narażoną na potrzebę brania na kredyt w sklepikach mieszczących się na rogach zaułków, ani na potrzebę mieszkania w nawpół rozwalonym domu stojącym nad obrzydliwą kałużą, ani na potrzebę znoszenia niegrzeczności od właściciela tego domu, który dopomina się o komorne...
— Et cetera, et cetera... — wymówił mąż.
— Niegrzeczności właściciela domu, który dopomina się o komorne, — ciągnęła kobieta, — spotkać tylko mogą żonę urzędnika, który utracił swą posadę, i prawnika który nic nie zarabia. Spotkać zaś one nie mogą żony obywatela, która w skutek zamążpójścia swego posiadłszy dom własny, może podzielić się nim z rodzicami i resztą familji.
— Moja droga, — ozwała się Rozumna półgłosem do Dowcipnej — mówiłam ci przed godziną że mama spekuluje...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.