Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrowa! zdrowa! i ślicznie wygląda! Widziałem ją dziś jak jechała z córeczką przez miasto, zapewne na spacer...
W tej chwili dwaj rozmawiający znaleźli się znowu obok siebie. Rządca poufale złożył rękę na ramieniu lokaja, i ciekawie zaglądając mu w oczy wymówił półgłosem:
— Pan ober-sekretarz będzie miał śliczną żonę, nieprawda?
— To się rozumie! i bogatą naturalnie.
— Wszakże zaręczeni z sobą, nieprawdaż?
— Podobno że tak...
— Jakto! więc to jeszcze rzecz niepewna?
Twarz lokaja przybrała wyraz uroczysty. Westchnął i rzekł:
— I cóż jest pewnego na tym świecie, szanowny panie Józefie!
Mówiąc to, wyszedł na ulicę, a rządca stał jeszcze chwilę na miejscu, jakby rozmyślał nad tajemniczem znaczeniem filozoficznej uwagi, wypowiedzianej przez lokaja pana ober-sekretarza.
Tymczasem w świeżo zajętym apartamencie tylko co przybyłego gościa, wszystko już było urządzone, ustawione, do najdoskonalszego ładu doprowadzone; dwa niewielkie, lecz dość wykwintnie przybrane pokoje świeciły czystością i polorem, jakie im zdołała już nadać wprawna i umiejętna ręka kamerdynera, znającego nawyknienia i upo-