Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

cenia z ust jego tego uśmiechu, który był może smutnym ich wykwitem, ani sprowadzenia innego wyrazu niż obojętność do oczu, które śród nich właśnie ostygać musiały zwolna, aż całkiem zastygły.
Suszyc pogwizdując zlekka, usiadł przed biurem, i począł wczytywać się w arkusz niewyraźnem bardzo pismem zakreślonego papieru.
— Djabla robota! — szepnął do siebie, — ten jaśnie wielmożny uczony nauczył się snać w Egipcie pisać hijeroglifami. Jemuby trzeba jeszcze nauczyciela kaligrafji, ale nie kopisty.
Wziął pióro, i bardzo pięknym, wprawnym charakterem począł kopjować niewyraźne pismo. Zrazu twarz jego zachowywała ten sam wyraz drwiącej obojętności z jakim przed chwilą rozmawiał ze swą rodziną; po chwili dziwny uśmiech, który zdawał się być przyklejonym raczej niż przyrośniętym do ust, zniknął, a rysy nabrały nieruchomości graniczącej niemal z martwotą. Im dłużej oddawał się ciężkiej swej, zmudnej i całkiem machinalnej pracy, tem grubsze zmarszczki rysowały wysokie i kształtne, lecz spłowiałe i zwiędłe jego czoło. Pióro kierowane wprawną i umiejętną ręką coraz prędzej posuwało się po papierze, aż czoło pracującego mężczyzny zbiegło się całe w dwie głębokie krzyżujące się bruzdy; wyższa warga jego podniosła się zlekka z wyrazem głucho poczuwanej dole-