Klarka nic nie odpowiedziała, powieki jej tylko znowu w dół opadły, a głowa pochyliła się nizko. Suszyc uśmiechał się ciągle, ale rzecz dziwna, wargi jego drgały zlekka pod tym uśmiechem, który zdawał się im ból zadawać, a w oczach zagasłych rozpaliło się i migotało kilka srebrnych iskier. Stał twarzą zwrócony ku cmentarzowi, i wodził wzrokiem po bielejących śród zmroku szczytach krzyżów i grobowców. Dobrzy i smutni niech szukają nieba w górze, po nad chmurami, — wymówił z cicha i do siebie; — zmęczonym i tu błogo będzie... Sen... odpoczynek...
W tej chwili z nad cmentarza zerwało się stado kawek i kruków, gromadą czarnych skrzydeł zatrzepotało w mrocznej przestrzeni, i z głuchem krakaniem zawisło na białych szczytach grobowców, i szarych gałęziach drzew bezlistnych.
— Ba! — szepnął Suszyc, nad mogiłami nawet unoszą się ptaki czarne i kłócą spoczynek umarłych... Kędyż jest cisza nieprzerwana? Kędy odpocznienie zupełne?
I jakby chciał przerwać wątek myśli które go ogarniały, zwrócił się nagle do stojącej na progu dziewczyny, i rzekł:
— Dobranoc Klarko! powiedz ojcu że przyjdę po nową robotę.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.