Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

burzy wrzącej w piersi młodego mężczyzny, lecz zdawało się, pobudził ją do większej gwałtowności. Wczoraj jeszcze Anatol silnym był przeciwko samemu sobie, i mógł ukazać światu twarz dumną i zimną; dziś napełniające go uczucia z nieprzepartą już mocą wydzierały się na zewnątrz. Przez ciąg upłynionych godzin nocy bezsennej i dnia samotnego, żal, gniew, gorycz i niepokój, głęboko zapuściły weń trujące swe żądła. Oczy jego posłuszne mu jeszcze wczoraj, gorzały dziś posępnemi błyskawicami; na czole chmurna leżała zaduma, dumne usta utraciły część swojej dumy, i układały się w zarys, który zdradzał żałość i silniejsze nad nią, gniew i szyderstwo. Teraz Anatol wyglądał tak, że mało nawet przenikliwe oko mogłoby z łatwością przeniknąć jego wnętrze.
— Witam pana ober-sekretarza! — ozwał się głos we drzwiach, które otworzyły się zwolna i ostrożnie. Erazm Suszyc wszedł do pokoju. Dembieliński podniósł się nawpół z krzesła.
— Jak się masz, panie Suszyc, przepraszam żem utrudzał...
— O, bez przeprosin! — odpowiedział przybyły, stawiając laskę swą w kącie pokoju; — należę do liczby ludzi, którzy trudzenie się uważają za nieuchronny warunek życia, na który rady niema.
Mówiąc to zbliżył się do stołu, na którym paliła się lampa.