Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

Dembieliński powiódł dłonią po schmurzonem czole, i milczał chwilę; Suszyc skrzyżował ręce na piersi, i siedział nieruchomo w postawie niedbałej i obojętnej; ale oczy jego zimne i uważne zatapiały się w twarzy siedzącego naprzeciw mężczyzny.
— Panie Suszyc, — zaczął po chwili Anatol, — wezwałem pana jako dawnego pełnomocnika mego ojca.
— Miałem zaszczyt nim być przez lat kilka, — ze zwyczajnym swym uśmiechem potwierdził gość.
— Nie wchodzę w przyczyny dla których pan być nim przestałeś, — ciągnął dalej młody mężczyzna, — niech to pana nie obraża gdy powiem, że ludzie różnie o tem mówili...
— O panie! — przerwał Suszyc ze śmiechem, który głucho jakoś zadźwięczał w jego gardle, — od dawna już zwyczaj obrażania się uznałem za niepożyteczny, tak jak wydawanie wykrzykników.
— Ja przecież, — kończył Dembieliński unikając spotkania się ze spojrzeniem swego gościa, ciążącem mu widocznie, — ja przecież panie Suszyc, uważam pana za człowieka najzdolniejszego ze wszystkich ludzi jakich znam tutaj, i postanowiłem od pana właśnie żądać pomocy i porady.
— Oddajesz mi pan zupełną sprawiedliwość — wymówił gość, — natura obdarzyła mię w istocie zdolnościami, które jednak wspomagają mię o tyle,