— Panie Suszyc, — rzekł zimno — posiadasz pan wyborny sposób budzenia ludzi z ich mimowolnych uniesień.
— Tak panie, — odparł gość kłaniając się lekko, — nauczycielem moim w tym względzie był los, a wierzaj mi pan, że drogo płaciłem za lekcje które mi dawał. Teraz za to przyznać mogę sprawiedliwość temu panu, iż jest on najdoskonalszym budzicielem jaki tylko istnieć może pod słońcem. Wracając wszakże do przedmiotu naszej rozmowy, zmuszony jestem powiedzieć, że pomimo wprawnego ucha, nad głową pańską nie słyszę jeszcze skrzekotu grzechotki tego budziciela, o którym przed chwilą wspomniałem. Chcesz pan wejść na drogę dyplomatycznego zawodu? — a więc to uczyń. Być może, iż nie zostaniesz przeto jednym z tych ludzi którzy świecą jak słońca, grzmią jak gromy a z gabinetów swoich ślą w świat pożary wojny lub błogosławieństwa pokoju; być może iż grzechotka budziciela zaskrzeczy ci w ucho wtedy, gdy znajdować się będziesz jeszcze kilka, kilkanaście albo i kilkaset mil od swego celu. Wszakże sprobować nic panu nie wzbrania. Wszyscy ludzie probują, Ikar także probował latać na podlepianych woskiem skrzydłach. Wprawdzie skąpał się on potem nieborak w zimnej wodzie, ale mniejsza o to! Przez chwilę przynajmniej wyobrażał sobie, że jest orłem.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.