Dembieliński słów tych słuchał z widoczną przykrością. Niewzruszona obojętność Suszyca, zimny jego sarkazm i ten uśmiech z jakim zdawał się on pomiatać światem całym i wszystkiemi jego sprawami, wywierały na nim wrażenie zmory, która mu się przyczepiła do głowy i piersi. A jednak znać było, że człowiek ten nabierał na niego wpływu, i że wszystko co mówił, znajdowało na głębi istoty młodego mężczyzny słabe może i oddalone, ale dość wierne echo.
— Ikar! — powtórzył Dembieliński — nie znam śmieszniejszej historji nad tę bajkę o Ikarze. Lecieć do słońca a wpaść w kałużę.
— Bywa udziałem większej części próbujących latać śmiertelnych, — wtrącił półgłosem Suszyc.
— Nie! — prostując się i z mocą wymówił Dembieliński, — los taki spotkać może tylko tych, którzy nie mają woli, siły i wzroku nieprzysłonionego niczem.
— A więc, — odparł gość coraz pilniej wpatrując się w młodego człowieka, pan który mniemasz o sobie że posiadasz wolę, siłę i ten wzrok nieprzysłoniony niczem, możesz być pewnym, że zajdziesz tam kędy zajść chcesz.
Ostre jakieś szyderstwo dźwięczało w głosie Suszyca, gdy wymawiał te słowa; ale pogrążony w
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.