Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

żne od niej, że gdy ona znika bez śladu, ich imiona świecą przez wszystkie wieki na firmamencie historji...
— Póty — przerwał Suszyc, — dopóki nie znajdzie się późny jaki potomek, który przekreśli te imiona a na ich miejscu napisze: „łotry”!
— Wolno jest nędznym robakom brudną swą ślinę rzucać na czoła genjuszów — z uniesieniem odrzekł Dembieliński, — łotry! a więc dobrze! Ale łotry genjalne, łotry-olbrzymy!...
— A! — krótko wymówił Suszyc, i umilkł nagle, — łotry-olbrzymy! — powtórzył po chwili milczenia, w czasie której cała istota jego zdawała się przechodzić w oczy, z natężoną uwagą zatapiające się w twarzy młodzieńca. — Znajdujesz więc pan, że wolno być łotrem byleby tylko zostać olbrzymem; zasada szewca z Efezu.
— Nie powiedziałem tego — dumnie wymówił Dembieliński.
— Mniejsza o to, — rzekł Suszyc. — Jestto kwestja moralności i upodobań, zostawmy roztrząsanie jej księżom i psychologom. Ile pan potrzebujesz pieniędzy, aby módz zająć to stanowisko, będące poczatkiem drogi, u końca której znajduje się ów gabinet?... Ile pan na to potrzebujesz pieniędzy?
Pytanie to było tak niespodziane, i tak nagły a nowy zwrot nadawało rozmowie, że Dembieliński spojrzał zrazu na gościa swego z pewnem zdziwie-