widocznie przykremi uczuciami gniewu i zawodu. Po chwili brwi jego zmarszczyły się, a usta zarysowały tę dumną sarkastyczną linję, jaka rozlewała już piętno swe na całą fizjonomją. Skończył czytać, zaśmiał się zcicha, i oparłszy skroń na dłoni, patrzył na dwie ćwiartki papieru, które zmięte nieco w gwałtownem jego ręku, leżały przed nim błyszcząc przyschłemi do atramentu ziarnkami brylantowego piasku. Suszyc zdawał się być zrazu całkiem pogrążonym w przeglądaniu leżącej na stole książki, po chwili wszakże podniósł oczy i utopił je w zadumanej twarzy Anatola. Przypatrywał się mu długo bacznie; nakoniec jakby nie chciał zbyt ostrym dźwiękiem przerywać zadumy młodego człowieka, ozwał się zcicha:
— Czy złe jakie wieści?
Dembieliński zwolna podniósł głowę.
— Nie, — rzekł, — rzecz bardzo zwyczajna, listy od przyjaciół...
— Szczęśliwy kto ma przyjaciół! — z lekką przesadą w głosie wymówił Suszyc.
Dembieliński popatrzył na niego chwilę; mgła jakaś mętna przysłaniała mu teraz źrenice.
— Czy pan żartujesz jak zwykle, czy też wierzysz naprawdę, że człowiek mieć może szczerych i wiernych przyjaciół? — zapytał.
— Panie, — odpowiedział gość, — szczerość jest najpiękniejszym z przymiotów odznaczających głup-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.