Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

ców, a godłem wierności od najdawniejszych czasów był zawsze — pies.
Słowa te harmonizować musiały z myślą Dembielińskiego, gdyż uśmiechnął się do Suszyca, jak uśmiecha się człowiek do kogoś kogo rozumie, i przez kogo czuje się zrozumianym, a podając mu oba listy, rzekł: — Może pan chcesz przeczytać. Eksperyment tu przyjaźni ludzkiej, jeżeli nie osobliwszy, to jednak ciekawy. Wprzódy jednak powiem panu w kilku słowach, od kogo listy te pochodzą. Dwaj młodzi ludzie, którzy je kreślili, siedzieli obok mnie na uniwersyteckich ławach. Wtedy wszystko było nam wspólne: prace, zabawy, nakoniec pieniądze, których mówiąc nawiasem, ja posiadałem najwięcej. Wszyscy trzej wyszliśmy razem w świat, i jedną postępowaliśmy drogą. Wszyscy trzej zdobyliśmy sobie w stolicy bardzo obszerne stosunki, a byliśmy nierozłączni; w towarzystwach nazywano nas: „les inséparables”. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, jeździliśmy jednemi powozami, jedliśmy przy jednym stole, a te tylko pomiędzy nami zachodziły różnice, że dwaj koledzy i przyjaciele moi byli nizkiego wzrostu, a ja jestem wysoki. Postępowali na urzędowej drodze powoli, z trudnością, wtedy gdy mnie szło wszystko łatwo i szybko; probowali po razy kilka bogato ożenić się, a nigdy nie mogli tego dokazać, gdy ja mogłem był z łatwością dokazać tego, lecz nie chciałem. Różnice te nie